Wszystko zaczęło się od Wafla. Wafel trafił do uczelnianego laboratorium, mając ok. 6 tygodni oraz niewesołe perspektywy. Ja zobaczyłam go po raz pierwszy w momencie, gdy - leżąc na boku - z zamkniętymi oczami, w stu procentach wyluzowany, z jedną łapką poza klatką (tak na "zimny łokieć") pił z poidełka. Na szczęście udało mi się go uratować i od tej pory jest on naszym szczurem klatkowym - takim, z którym można zrobić wszystko tak długo jak znajduje się on w przestrzeni ograniczonej kratkami. Mój cichy faworyt, ale mówię mu o tym tylko jak baby reszta stada nie słyszy.





Jak już zadomowiliśmy Wafla, to trzeba mu było dokoptować towarzystwo - tyle dowiedziałam się z forum - w związku z czym zakupiliśmy tyciego szczurka, którego nazwaliśmy Kapsel, a który po bardzo niedługim czasie okazał się być panienką.










Tydzień temu do naszego dobrze już zżytego stadka, które całe dnie przewala się z boku na bok na hamaku przytulone i rozkoszne, wkroczyła Smoczyca vel Ja.szczurka vel Ćwirka (dopiero to ostatnie imię dobrze do niej pasuje) z wpadkowego miotu agwiniar. Mała jest boska, garnie się do ludzi (oraz do szczurów), wszędzie jej pełno, próbuje zdominować oba "starszaki" i lubi spać u mnie pod koszulką (Wafel na samą myśl, że mógłby coś takiego zrobć pęka ze śmiechu;) ). Mała była samicą alfa wśród rodzeństwa, na razie tajemnicą pozostaje, co z niej wyrośnie.







