U mnie podobnie, kiedy przychodzę do domu, przygotowuję siebie (stare dresy), zabezpieczam teren i puszczam chłopaków. Jak muszę pracować w domu, to latają po ograniczonej przestrzeni, np. siadam na kanapie przy stole w salonie z laptopem, a szczurasy zapierdzielają po mnie, kanapie, stole (laptopie oczywiście też). Przed snem do wieczornego czytania puszczam je na łóżko, bo uwielbiają buszować pod kołdrą, a jak się zmęczą, to zwijają się rozkosznie w fałdach kołdry i śpią

Jeśli muszę wyjść rano, staram się je wziąć na ręce chociaż na pół godziny podczas mycia i jedzenia śniadania, chociaż ostatnio skończyło się to tak, że ciekawski ogon spadł do umywalki z mojego ramienia prosto pod kran z wodą i zaliczył neplanowaną kąpiel ku swojemu zaskoczeniu

Sprawę o tyle mam uproszczoną, że mąż też je wypuszcza, głaszcze i bierze na ramię, więc siedzą w klatce same praktycznie tylko w sytuacji, gdy nie ma nas obojga, co zdarza się rzadko, bo zazwyczaj jak nie jedno jest w domu, to drugie. Uważam też, że minimum jest lepsze niż nic, to znaczy kiedy kompletnie nie mam czasu, to chociaż puszczam na chwilę po biurku podczas sprawdzania poczty na kompie albo - jak już bardzo nie mogę ich wziąć - wkładam rękę do klatki i głaszczę solidnie obu panów. Serce mi pęka, gdy patrzą na mnie smętnie przez kraty tymi oczkami jak ciemne koraliki
Czyli powiedzmy, że średnio co najmniej 50% dnia poza klatką.