Lol... by? niepowtarzalny...
: pn sty 03, 2005 11:49 am
Pierwszy raz zobaczylam Go u Ani... Byl malutkim kapturkowym rozrabiaka... nierozlacznym ze swoim bratem Kajtusiem. Dal mi tyle radosci... Dorastal szybko i stawal sie pieknym zwinnym i madrym szczurkiem. Byl najmadrzejszy z calego stadka... najbardziej ufny ale i zarazem rozważny. Prawdziwy skoczek... o ironio uwielbial skakac...
Zawsze przybiegal na zawolanie... uwielbial pieszczoty... Byl przywodca stada.... Potrafil rzadzic bardzo sprawiedliwie... nie wykazywal nigdy zbytecznej agresji... znal swa sile i byl dobry dla swych wspoltowarzyszy. Najlepszy przyjaciel Leona... i to wlasnie Leon byl caly czas przy nim w trakcie tego wypadku... To nadal do mnie nie dociera... łzy plyna... nic nie widze....
Wszystko odbylo sie wczoraj rano.
Okolo 9 obudzilam sie i wlaczylam tv. M dal chlopakom po dropsie i poprosilam by ich wypuscil... Zaczely biegac, psocic... Lolus podbiegal co chwilke i chcial do mnie na lozko... Po jakims czasie wstalam zeby podejsc do kompa (na forum). Sprawdzilam gdzie sa ogonki i zobaczylam ze Lolek sie kreci przy lozku aby wejsc pod nie... Wzielam go na rece... wtedy pocalowalam go zywego po raz ostatni... Dalam buziaka... wytarmosilam. Polozylam na jego miejsce relaxu.. na klatke... mial tam swoje legowisko. Jednak On postanowil zejsc. Boze jak ja zaluje ze wstalam z lozka... ze go tam polozylam... zaluje ... i chcialabym cofnac czas. Po kilku chwilach wstalam i zobaczylam ze Leos lezy obok Lolka w miejscu gdzie ogonki schodza z klatki... Lezaly sobie przytulone... troszke dziwne miejsce ale odeszlam. Jednak po chwili odwrocilam sie i pochylilam.... Leon lezal przytulony.... obok Lol. Jego cialko bylo takie... rozlane... dotknelam Go... byl mieciutki... cichutko pisnal... zadrgala mu powieka... zakrztusil sie slina.... krzyknalam: LOL UMIERA... M podbiegl... wzial go delikatnie na rece.... glaskal... ja sie szybko ubieralam ... chcialam zawiezc Lolka do weta.
Lol umarl na rekach M... Lol skrecil kark. Schodzil jak zawsze miedy sciana a szafa z klatki.... zawsze z wysokosci ostanich okolo 50-ciu cm zeskakiwal na ziemie... Wtedy zle skoczyl. Moze zobaczyl idacego d niego Leo... Moze gdyby Leo byl gdzie indziej... moze gdybym nie wypuszczala ich tego dnia... strasznie sie obwiniam... Wiem ze to wypadek... Ale tak nagle... byl.. i po chwili nie ma... W tak glupi sposob....
M trzymal Lolka na rekach jak zawsze.... Lolus mial otwarte oczka... glaskalam go... calowalam martwe cialko... jeszcze cieple...
Tak mi go brak... bylo tak dobrze.. taki piekny dzien... i w ciagu kilku chwil wszystko traci sens... probowalam zasnac i obudzic sie znow o 9 rano. I wtedy wzielabym Lola na rece i nie wypuszczala....
Tak mi zle....
Pochowalismy Go kolo Quby... Na lesnym zboczu z widokiem na morze...
Zostaly tylko wspomnienia. Lecz mile wspomnienia strasznie bola... kiedy zostana gwaltownie przerwane widokiem martwego cialka... Tak bardzo boli.... To ostatnie zdjecia Lola jakie zrobilam.... Zawsze bede Go kochala...



Wszystko odbylo sie wczoraj rano.
Okolo 9 obudzilam sie i wlaczylam tv. M dal chlopakom po dropsie i poprosilam by ich wypuscil... Zaczely biegac, psocic... Lolus podbiegal co chwilke i chcial do mnie na lozko... Po jakims czasie wstalam zeby podejsc do kompa (na forum). Sprawdzilam gdzie sa ogonki i zobaczylam ze Lolek sie kreci przy lozku aby wejsc pod nie... Wzielam go na rece... wtedy pocalowalam go zywego po raz ostatni... Dalam buziaka... wytarmosilam. Polozylam na jego miejsce relaxu.. na klatke... mial tam swoje legowisko. Jednak On postanowil zejsc. Boze jak ja zaluje ze wstalam z lozka... ze go tam polozylam... zaluje ... i chcialabym cofnac czas. Po kilku chwilach wstalam i zobaczylam ze Leos lezy obok Lolka w miejscu gdzie ogonki schodza z klatki... Lezaly sobie przytulone... troszke dziwne miejsce ale odeszlam. Jednak po chwili odwrocilam sie i pochylilam.... Leon lezal przytulony.... obok Lol. Jego cialko bylo takie... rozlane... dotknelam Go... byl mieciutki... cichutko pisnal... zadrgala mu powieka... zakrztusil sie slina.... krzyknalam: LOL UMIERA... M podbiegl... wzial go delikatnie na rece.... glaskal... ja sie szybko ubieralam ... chcialam zawiezc Lolka do weta.
Lol umarl na rekach M... Lol skrecil kark. Schodzil jak zawsze miedy sciana a szafa z klatki.... zawsze z wysokosci ostanich okolo 50-ciu cm zeskakiwal na ziemie... Wtedy zle skoczyl. Moze zobaczyl idacego d niego Leo... Moze gdyby Leo byl gdzie indziej... moze gdybym nie wypuszczala ich tego dnia... strasznie sie obwiniam... Wiem ze to wypadek... Ale tak nagle... byl.. i po chwili nie ma... W tak glupi sposob....
M trzymal Lolka na rekach jak zawsze.... Lolus mial otwarte oczka... glaskalam go... calowalam martwe cialko... jeszcze cieple...
Tak mi go brak... bylo tak dobrze.. taki piekny dzien... i w ciagu kilku chwil wszystko traci sens... probowalam zasnac i obudzic sie znow o 9 rano. I wtedy wzielabym Lola na rece i nie wypuszczala....
Tak mi zle....
Pochowalismy Go kolo Quby... Na lesnym zboczu z widokiem na morze...
Zostaly tylko wspomnienia. Lecz mile wspomnienia strasznie bola... kiedy zostana gwaltownie przerwane widokiem martwego cialka... Tak bardzo boli.... To ostatnie zdjecia Lola jakie zrobilam.... Zawsze bede Go kochala...