Jestem tutaj nowa, ale szczurki w moim życiu gościły zawsze. Moja pasja, od dzieciństwa. Jeszcze przed moimi narodzinami moja mama posiadała szczurki, tak też wychowałam się dorastając z oganiastymi. W moim życiu przewinęło się 9 szczurków. Po ostatnim odejściu Czesława załamałam się i zrezygnowałam z posiadania szczurków. Zbyt wielki ból, człowiek przyzwyczaja się i nagle musi się żegnać. Nagle, bo nie odczuwa uciekającego czasu.
Tak też zaparłam się i idąc do zoologicznego wybrałam... świnkę morską. Dosłownie wyglądającą jak mój ostatni szczurek, jedynie większa i bez ogonka. Chciałam zwierzątko, które będzie żyło dłużej niż 3 standardowe lata.

I tak rozpoczęła się moja przygoda ze świnkami morskimi. Poszło bardzo szybko, potrzebna parka dla Dudy więc pojawił się Mops, który został odebrany przeze mnie w zoologu - w opłakanym stanie, niestety zmarł i w rozpaczy przygarnęłam kolejną świnkę po przejściach, a potem znowu kolejną i znowu. Rasowe, ale porzucone i niekochane. Cóż da genetyka, piękne korzenie, jeżeli brak miłości.
Moja teraźniejsza gromada:


Jednak mimo tego, że świniaczki są bardzo pocieszne, rozrywkowe i kontaktowe brakowało mi czegoś. Tego noszenia w polarku, na ramieniu. Początkowo łapałam się na tym, że niosłam śwince serek homogenizowany zamiast papryki, którą zostawiłam na blacie. Nieźle musiałam się przyzwyczajać do nowej sytuacji. I tak, po dwóch latach przełamałam się. Jutro jadę po Canona. Ogoniastego fuzz albinoska. Jestem tak podekscytowana, że nie potrafię spać. Ciągle coś mebluję, urządzam i przestawiam.

Planuję go trzymać tymczasowo w klatce 75tce, po moich świnkach. Kolejno na liście zakupów znajduje się szynszylówka bądź gigantyczny Ferplast (kto wie, czy na jednym szczurku się skończy

A tutaj zdjęcie willi moich prosiąt i przyszłe mieszkanko Canona.

