17 maja, we wtorek, poczula sie gorzej... cos bylo nie tak... oddychala troche ciezej, byla zdezorientowana... chodzila i poruszala sie nawet sprawnie, ale co chwila zatrzymywala sie, zeby odpoczac... to przyszlo nagle i wiedziam, ze poprawy juz nie bedzie... zastanawialam sie, czy nie dac jej czasu do rana... wtedy nagle wyszla z klatki i odwrocila pyszczek w moja strone... stala tak, jakby prosila mnie o pomoc... wygladala na taka zagubiona i bezradna... nie wiedziala, co sie dzieje... wzielam szmatke z hamaczka, zeby czula znajomy zapach, wlozylam ja do szczurzej torby i poszlysmy do weterynarza... probowala wyjsc... musiala sie bac... bylo juz po polnocy...
dostala morbital... podskornie... podwojna dawke... usnale po prostu na swojej szmatce w szczurzej torbie... nie chcialam trzymac jej na kolanach - nigdy nie lubila byc dotykana... pilnowalam tylko, zeby bylo jej wygodnie i zeby czula sie mozliwie jak najbardziej bezpieczna... mam nadzieje, ze jest juz w swoim domu po drugiej stronie teczy...

spij slodko, kochanie...