to prawdopodobnie bylo zapalenie pluc... rozpoczela sie trwajaca 5 dob walka o jej zycie... dostala antybiotyk i steryd, co 3-4 godziny mialam podawac jej roztwor glukozy w podskornym zastrzyku... po pierwszej dobie poprawa byla niewielka, wiec zwiekszylosmy dawki glukozy, dodalismy catosal i aminokwasy, zastrzyki dostawala co 2-3 godziny... przez cala dobe... nie chce nawet myslec, ile razy musialam wkluc igle w jej cieniutka, delikatna skorke... bolalo ja... szczegolnie te aminokwasy... piszczala sie i nieporadnie starala sie uciec... ale ja musialam robic te zastrzyki... wciaz byla szansa... zdawalo sie, ze jest lepiej - lenka pila mleko lilo, stala sie silniejsza, poruszala sie bardziej sprawnie... nastepnego dnia znow oslabla... przestala jesc... sztucznego leka w ogole nie przelykala... nie trzymala ciepla, wiec musialam trzymac ja na termoforze, kiedy probowalam wpuscic jej do pyszczka kropelke mleka... to nic nie dalo...
ostatnia noc byla powolnym umieraniem... mala dusila sie... zastanawialam sie, czy nie pojsc do weta i nie kazac jej uspic, ale ona mogla nie przezyc drogi do lecznicy - stres i zmiana temperatury by ja zabily... wolalam, zeby odszla przy mamie, braciach i siostrach, gdzie czula sie bezpiecznie... myslalm, ze nie dozyje rana... dozyla... poszlysmy raz jeszcze do weta... kolejne zastrzyki... w domu ostatni raz pocalowalam ja i polozylam miedzy innymi maluchami... pol godziny pozniej juz nie zyla...
bylam wykonczona... ostatnie doby prawie nie spalam... plakalam po niej, a potem zasnelam... i przysnila mi sie... widzialam, jak lezy na mojej dloni... wieksza, ze slicznym bialo-bezowym futerkiem... przez chwila tak smiesznie marszczyla mordke, a potem po raz pierwszy otworzyla swoje cudowne, ciemnorubinowe oczka... obudzilam sie i dopiero po chwili doszlo do mnie, ze jej przeciez juz nie ma...
![Obrazek](http://www.wsmib.edu.pl/~ogoniaste/robaczki/robaki_dzien06_lena01black_s.jpg)
spij slodko, moj malenki aniolku...