Dawno nie było żadnej opowieści, więc dzisiaj mam aż dwie, na świeżo, obie z tego wieczora. Jedna mrożąca krew, a druga nieco mniej (tzn. tylko mnie oddanej w zasięg Marcinka).
Dopadł mnie jakiś wirus paskudny, że na czole mogę sobie placki smażyć (a jakbym miała szersze horyzonty, to nawet naleśniki), więc mama się nade mną ulitowała i zabrała Ejkę do siebie, żeby psina tak się nie nudziła i miała na kim wyżywać. Szczurochy miały otwartą klatkę większą część dnia, ale skorzystały dopiero pod wieczór. Wtem, zadzwonił domofon - mama przyprowadziła Ejkę i do kompletu swojego psa, wielkiego miłośnika szczurów w potrawce i telewizji kulinarnej, o jakże znaczącym imieniu - Świrek. Wykorzystując czas, kiedy pokonywali tych kilka pięter, wyłapałam szczuractwo, liczę: jeden łebek, dwa, trzy... nie ruszaj się... ciebie już liczyłam?.. jeszcze raz, dwa... dziesięć? Uff. W tej chwili wparowała mama ciągnięta przez dwa czarne brytany, znaczy mopsa i pudla. Ejka przywitała się tak ogólnie, w powietrze, a Świrek ucieszył się do pustej chorobówki stojącej w korytarzu, potem do szczurzej klatki vel Szczur TV i ruszył obwąchiwać szczurze skrytki i zakamarki, po drodze uprzejmie odnotowując moją obecność. Zagadałyśmy się z mamą, Ejka drzemała między nami na kanapie, a Świrek pilnował jednego ze szczurzych kartonowych pudełek. Ok, pewni mu pachnie, niech ma zajęcie, komentowałyśmy. Tylko że po chwili z pudełka wytoczyła się w najlepsze Fenolinka, nic a nic nie onieśmielona obecnością psa, obwąchała mu pysk. Ryknęłam, pies struchlał, a Fenka przeszła do obwąchiwania jego łap. Zanim pies wrócił do zmysłów, zdążyłam capnąć moją pluszową dziewczynkę, wytulać, wycałować, bardziej żeby uspokoić siebie. Efekt: pies wstrząśnięty, ona niezmieszana. Biedny pies, obiekt jego mokrych (od śliny) snów pchał mu się do mordy, a on w chwili próby nie wiedział, co ma zrobić z tak bezceremonialną ofertą.
Druga historia na szczęście przyprawiła o dreszcze tylko mnie, jak zawsze w przypadku Marcinka, a i to tylko na chwilę. Otóż, poszłam powiedzieć dobranoc myszakom. Myziałam po pleckach każdego, kto się zameldował przy drzwiczkach, a kiedy w dłoń łebek wepchnął mi Marcinek, troszkę struchlałam, ale podrapałam go po pleckach, żeby odwrócić jego uwagę od bliskości potencjalnych obiektów do gryzienia, a on odwdzięczył się słodkim lizaniem. I byłoby to, ot miłym, ale niekoniecznie szczególnie zabawnym zdarzeniem, gdyby nie Blu stojący obok z miną "MAMA, A JA!?!", który zaczął mnie podgryzać i szarpać za palce, byle tylko odciągnąć od Marcinka.
![Grin ;D](./images/smilies/grin.gif)