Pierwsza nazywała się Sheaba, była szczurkiem laboratoryjnym i dostałam ją wiekową, więc wkrótce odeszła za tęczowy most do krainy szczurków... Była wtedy na obserwacjach u weterynarza. Było mi strasznie smutno, że nie zdążyłam się z nią pożegnać...
Drugą i chyba najwspanialszą pod słońcem, była Opal. Uratowaliśmy ją z mamą z okrutnego losu - pożywienia dla węży. Miała śliczne błękitne oczka, biały brzuszek i szary grzbiet (na łapkach miała czarne futerko). Miałam ją od malutkiej i żyła u mnie w dwupiętrowej klatce (parter, 1 piętro i 2 piętro)

Opal uwielbiała szczypać łagodnie uszy i chować się do mojego kaptura w jednej z bluz; zostawiła mi na kilku prześcieradłach pamiątkę w postaci dziur... Kilka razy, gdy było ciepło wzięłam ją na trochę na dwór...
Pamiętam to wszystko jakby to było wczoraj... Jednak od jej zapadnięcia w wieczny sen minęły trzy lata... Wciąż nie mogę do siebie dojść... Ona i mój psiak Maxa były moimi prawdziwymi przyjaciółkami... Odeszły prawie w tym samym czasie... Maxa miała raka i trzeba było ją uśpić... Z Opilką było tak samo... Na nodze zrobiła się jej wielka bulwa, jednak ja wciąż wierzyłam, że da się ją wyleczyć... Jednak weterynarz powiedział: "To nowotwór, nie da się nic zrobić...". Płakałam całą noc i wtedy, gdy zabierali ją do innego pomieszczenia by dać jej zastrzyk na "Wieczny Sen".
Cieszę się, że przynajmniej już ją nie bolało... Mam nadzieję, że tam, za tęczowym mostem jest z Sheabą i Maxą i jest szczęśliwa... Jednak nigdy jej nie zapomnę... :-(