Falkę kupiłam ponad 2 lata temu. Miałam już wtedy inne szczurki, ale jej uroda albinosa urzekła mnie...
Czas mijał, kolejno umierały mi pozostałe Szczurki... aż została tylko ona. Pierwsze objawy tego, że coś jest nie tak, pojawiły się tydzień temu - po moim wyjeździe. Poprosiłam siostrę,by poszła z nią do weterynarza. Ponieważ u szczurków diagnostyka jest trudno, Pan Doktor mógł tylko przypuszczac, że to nerki... ostrzegał mnie jednak, że ponad 2 lata to dużo jak na szczura, i muszę liczyc się z tym, że mój szczurek może już długo nie pożyc. Falka była wychudzona i odwodniona. Następnego dnia wróciłam i poszłam z nią na kontrolę. Było lepiej, ale nie dobrze. Chodziłam z nią przez 4 dni na zastrzyki... kazano mi zobaczyc, czy coś się poprawi... ale niestety, wczoraj po południu Falka już tylko leżała i płytko oddychała. Wiedziałam, że się męczy... Przed 23:00 podjęłam decyzję - jadę do weterynarza.
Zastałam akurat tego doktora, który leczył Falkę od początku. Zaryczana powiedziałam mu, że dziś nie dostała zastrzyku i ledwo oddycha. Doktor zapytał - próbuje ją pani ratowac czy skrócimy jej cierpienia? Nie wiedziałam co zrobic... zapytałam jakie są nadzieje na to, że wyzdrowieje. Lekarz powiedział, że można jej dawac zastrzyki, ale to tylko przedłuży jej agonię, a wkrotce i zastrzyki przestaną działac, a Falka umrze- jeśli nie z choroby, to z głodu i odwodnienia... A tego nie chciałam...
Podjęłam dycyzję. Przytrzymałam ją, kiedy podawano jej narkozę... a potem wyszłam... gdy było już po wszystkim, zabrałam ją. I zaraz idę ją zakopac w ogrodzie, gdzie spocznie obok 4 innych szczurków, kota i królika.
Żegnaj Falcia