Dziunia - pierwsza, jedyna...
Moderator: Junior Moderator
Dziunia - pierwsza, jedyna...
trzymaj sie mocno :przytul:
dla malenkiej [*]
wiem ze bardzo to jest trudne ale pamietaj ze setki szczurkow czekaja na kochajacy dom i cieplo ktore Ty mozesz im dac moze kiedys klatka znow stanie na swoim miejscu ?
dla malenkiej [*]
wiem ze bardzo to jest trudne ale pamietaj ze setki szczurkow czekaja na kochajacy dom i cieplo ktore Ty mozesz im dac moze kiedys klatka znow stanie na swoim miejscu ?
Mój Sklep dla Gryzoni - Gryzoland
http://www.gryzoland.pl
http://www.gryzoland.pl
Dziunia - pierwsza, jedyna...
['][']['] Trzymaj się :przytul:
"Dawno, dawno temu..."
Jedna z nielicznych osób nie chorujacych na GMR.
Jedna z nielicznych osób nie chorujacych na GMR.
Dziunia - pierwsza, jedyna...
Współczuję :-(
Grubasy zapraszają do galerii -> http://szczury.org/album_personal.php?user_id=2925
Ami (07.05.2006) ze mną od 12.06.2006
Caspuś (07.09.2006) ze mną od 11.10.2006
Docencik (ok. 06.01.2006) ze mną od 13.04.2006
Dziekaniątko (ok. 06.01.2006) ze mną od 13.04.2006
Ami (07.05.2006) ze mną od 12.06.2006
Caspuś (07.09.2006) ze mną od 11.10.2006
Docencik (ok. 06.01.2006) ze mną od 13.04.2006
Dziekaniątko (ok. 06.01.2006) ze mną od 13.04.2006
Dziunia - pierwsza, jedyna...
:sad3: Trzymaj sie tam... Cudowna szczurka [']
Dziunia - pierwsza, jedyna...
Przykro... :-(
['] dla Dziuni
['] dla Dziuni
-
- Posty: 1868
- Rejestracja: pn sie 30, 2004 9:40 pm
- Kontakt:
Dziunia - pierwsza, jedyna...
Postanowiłam jeszcze na koniec dopisać kilka słów do tego tematu.
Liczyłam się z tym, że Dziunia może odjeść. Liczyłam się z tym od... Z resztą sama nie wiem, od kiedy. Wiedziałam, że podeszły wiek i choroba w końcu zabierze moje światełko.
Niedziela wieczór. Wieczór jak każdy. Nigdy bym nie uwierzył, gdyby ktoś mi wtedy powiedział, co stanie się nazajutrz. Nic na to nie wskazywało. Wręcz przeciwnie. Dziunia wyjątkowo głośno hałasowała w nocy. Po raz ostatni zresztą.
Poszłam do szkoły. Za mną była wyjątkowo nieciekawa lekcja historii spędzona na powstrzymywaniu się od ziewania. Wychodzę z sali i wiedzę moją mamę na korytarzu. Powiedziała, że zwalnia mnie z ostatniej lekcji. Pytam, dlaczego? co się stało? Bez odpowiedzi, jedynie "powiem ci w domu".
Po drodze nie dawałam jej spokoju, chciałam wiedzieć, co takiego musiało się stać. Mama do mnie, że mi powie, "Ale nie będziesz teraz płakać. Obiecaj." Obiecałam.
"Domyślasz się, o co chodzi?" "Tak. Znaczy nie." "Pierdoła. Wiesz, o co chodzi?"
Niestety, wiedziałam. Nie mogłam uwierzyć. Chyba wyglądałam jakbym miała zemdleć, bo mama proponowała mi wodę, chwilę odpoczynku.
Przyszłam do domu i poszłam prosto do jej klatki. Była tam. Leżała w swoim domku, wystawiając tylko pyszczek. Wyglądała jakby spała.
Rodzice o wszystkim pomyśleli. Znaleźli pudełko, saperkę. Rozpłakałam się.
Wyciągnęłam ją. Wyścieliłam pudełko jej polarową szmatką, dałam dropsa i biszkopcika, nie wiedziałam, co by wolała. Pudełko zamknęłam, włożyłam z powrotem do klatki.
Poszłam do miejsca, w którym znajduję się teraz, pisząc to pożegnanie. Nie kryłam emocji. Płacząc włączyłam komputer, napisałam pierwszy post w tym temacie.
Później, popołudniu poszłyśmy z mamą na łączkę niedaleko domu. Spoczęła pod niewielkim drzewkiem. Dałam jej bratków. I niezapominajek. Wieczorem zapaliłam w oknie świeczkę.
Na początku nie do końca wiedziałam, co się stało. Potrafiłam więc, żyć resztkami optymizmu, który we mnie został. Następnego dnia tata wyniósł przygotowaną wcześniej klatkę. Powoli to do mnie docierało. Że jej tutaj nie ma. Cały dzień powstrzymywałam łzy. Każda część domu mi o niej przypominała.
Następnego dnia było jeszcze gorzej. Kiedy czułam, że zaraz się rozpłaczę, zaciskałam zęby. Pomagało. Nie płakałam. Ale to nie koiło tęsknoty. Wieczorem dałam upust uczuciom.
Czwartek. Poszłam do sklepu zoologicznego. Patrzyłam na szczury. I wiecie, co? To mi pomogło. Poczułam, że kiedy się mówi, że po stracie zwierzęcia najlepiej przygarnąć inne, to wcale nie jest czcze gadanie.
Dzisiaj mija piąty dzień. Czuję się o wiele lepiej. Dalej o niej myślę, ale teraz wspominam wszystkie miłe chwile i uśmiecham się do nich. Cieszę się, że było kiedyś takie stworzenie, które pokochałam. Znalazłam jeszcze jeden sposób. Rozmawiam z nią. Po prostu wyobrażam sobie, że jest obok i mówię jej w myślach, to wszystko, co chciałabym powiedzieć, gdyby dalej była ze mną. Mówię, że za nią tęsknie, co dzisiaj robiłam. Że cieszę się z wyników egzaminu, że nie chce mi się odrabiać lekcji...
Dzisiaj też zapalę świeczkę w oknie, gdyby chciała jeszcze raz zza chmur rzucić okiem, gdzie mieszkała przez tyle czasu.
Powoli wszystko wraca do normy, ja znów odzyskałam dobry humor. Bo i ona była wesoła. W końcu, jaki smutas próbowałaby zaciągnąć do swojego domku cały plaster szynki, właśnie ściągnięty z kanapki mojej mamy?
Na pożegnanie, dla mojego maleństwa.
Liczyłam się z tym, że Dziunia może odjeść. Liczyłam się z tym od... Z resztą sama nie wiem, od kiedy. Wiedziałam, że podeszły wiek i choroba w końcu zabierze moje światełko.
Niedziela wieczór. Wieczór jak każdy. Nigdy bym nie uwierzył, gdyby ktoś mi wtedy powiedział, co stanie się nazajutrz. Nic na to nie wskazywało. Wręcz przeciwnie. Dziunia wyjątkowo głośno hałasowała w nocy. Po raz ostatni zresztą.
Poszłam do szkoły. Za mną była wyjątkowo nieciekawa lekcja historii spędzona na powstrzymywaniu się od ziewania. Wychodzę z sali i wiedzę moją mamę na korytarzu. Powiedziała, że zwalnia mnie z ostatniej lekcji. Pytam, dlaczego? co się stało? Bez odpowiedzi, jedynie "powiem ci w domu".
Po drodze nie dawałam jej spokoju, chciałam wiedzieć, co takiego musiało się stać. Mama do mnie, że mi powie, "Ale nie będziesz teraz płakać. Obiecaj." Obiecałam.
"Domyślasz się, o co chodzi?" "Tak. Znaczy nie." "Pierdoła. Wiesz, o co chodzi?"
Niestety, wiedziałam. Nie mogłam uwierzyć. Chyba wyglądałam jakbym miała zemdleć, bo mama proponowała mi wodę, chwilę odpoczynku.
Przyszłam do domu i poszłam prosto do jej klatki. Była tam. Leżała w swoim domku, wystawiając tylko pyszczek. Wyglądała jakby spała.
Rodzice o wszystkim pomyśleli. Znaleźli pudełko, saperkę. Rozpłakałam się.
Wyciągnęłam ją. Wyścieliłam pudełko jej polarową szmatką, dałam dropsa i biszkopcika, nie wiedziałam, co by wolała. Pudełko zamknęłam, włożyłam z powrotem do klatki.
Poszłam do miejsca, w którym znajduję się teraz, pisząc to pożegnanie. Nie kryłam emocji. Płacząc włączyłam komputer, napisałam pierwszy post w tym temacie.
Później, popołudniu poszłyśmy z mamą na łączkę niedaleko domu. Spoczęła pod niewielkim drzewkiem. Dałam jej bratków. I niezapominajek. Wieczorem zapaliłam w oknie świeczkę.
Na początku nie do końca wiedziałam, co się stało. Potrafiłam więc, żyć resztkami optymizmu, który we mnie został. Następnego dnia tata wyniósł przygotowaną wcześniej klatkę. Powoli to do mnie docierało. Że jej tutaj nie ma. Cały dzień powstrzymywałam łzy. Każda część domu mi o niej przypominała.
Następnego dnia było jeszcze gorzej. Kiedy czułam, że zaraz się rozpłaczę, zaciskałam zęby. Pomagało. Nie płakałam. Ale to nie koiło tęsknoty. Wieczorem dałam upust uczuciom.
Czwartek. Poszłam do sklepu zoologicznego. Patrzyłam na szczury. I wiecie, co? To mi pomogło. Poczułam, że kiedy się mówi, że po stracie zwierzęcia najlepiej przygarnąć inne, to wcale nie jest czcze gadanie.
Dzisiaj mija piąty dzień. Czuję się o wiele lepiej. Dalej o niej myślę, ale teraz wspominam wszystkie miłe chwile i uśmiecham się do nich. Cieszę się, że było kiedyś takie stworzenie, które pokochałam. Znalazłam jeszcze jeden sposób. Rozmawiam z nią. Po prostu wyobrażam sobie, że jest obok i mówię jej w myślach, to wszystko, co chciałabym powiedzieć, gdyby dalej była ze mną. Mówię, że za nią tęsknie, co dzisiaj robiłam. Że cieszę się z wyników egzaminu, że nie chce mi się odrabiać lekcji...
Dzisiaj też zapalę świeczkę w oknie, gdyby chciała jeszcze raz zza chmur rzucić okiem, gdzie mieszkała przez tyle czasu.
Powoli wszystko wraca do normy, ja znów odzyskałam dobry humor. Bo i ona była wesoła. W końcu, jaki smutas próbowałaby zaciągnąć do swojego domku cały plaster szynki, właśnie ściągnięty z kanapki mojej mamy?
Na pożegnanie, dla mojego maleństwa.
(...) szczurki nie znają dobrych manier. Ale chłopcy powinni.
Moje kapturowe szczęście: Dziunia[']; Koko['] i Kiki[']
Kokosanki: Nika['], Lala['] i Mila
Moje kapturowe szczęście: Dziunia[']; Koko['] i Kiki[']
Kokosanki: Nika['], Lala['] i Mila
Dziunia - pierwsza, jedyna...
wiesz bardzo mi przykro... ja też niedwano straciłam swojego ukochanego szczurka.. ale los tak chciał, że zesłał mi dwa małe diabły... cieszę się, że moge dać im dom i dużo miłości, chociaż Puchaś zawsze będzie moim najukochańszym ogonkiem... trzymaj się ciepło :*
Brygada RR pozdrawia z Łodzi
- sopocianka
- Posty: 594
- Rejestracja: ndz cze 26, 2005 5:26 am
- Lokalizacja: Sopot
Dziunia - pierwsza, jedyna...
[']
Za TM: Ret, Kangus, Urodzinka, Okruszek, Skrawek, Flips, Settimo, Yeti, Skierka, Chochlik