odszedl.. moj misiaczek.. najkochansze zwierze jakie kiedykolwiek mialam.. to on sprawil ze nie wyobrazam sobie domu bez ogonkow.. tak myslalam.. teraz wiem ze dom bez niego to nie dom... ostatnie dwa dni przygotowywalam sie do uspienia go... mial klopoty z oddychaniem biegunki a guz byl wiekosci piesci... ciagnal za soba tylne lapki.. ale w jego oczach zawsze bylo widac ta chce do zycia.. w sobote odeszla.. nie bylo checi ale zrezygnowanie, bezsilnosc i cierpienie.. chcialam zeby odszedl zanim zacznie cierpiec...
co ja za bzdury pisze... zabilam go.. zabilam mojego misiaczka... nie moglam juz patrzec jak sie meczy... ale skad mialam wiedziec ze sie meczy? przeciez mi tego nie powiedzial... a jesli to byly tylko moje przewidzenia?... kim jestem zeby moc decydowac o zyciu i smierci najlepszego przyjaciela?
jest tak pusto... tak strasznie pusto... chce cofnac czas... chce sie cofnac kilka miesiecy wstecz.. zdecydowac sie na operacje.. moze podczas niej by umarl.. ale bol bylby taki sam a ja nie zalowalabym ze nie sprobowalismy...
wet kazal mi wyjsc.. kiedy Bandi przestal sie ruszac kazal mi wyjsc... powiedzial ze juz i tak jestem roztrzesiona a po kolejnym zastrzyku moze dostac skurczy i bedzie gorzej... pozegnalam sie z nim... moje slonko...
drogi ogon ktorego kochalam i ktory umarl na nowotwor.. ja juz nie chce wiecej...
dziewczyny zagladaja do klatki i transportera... szukaja go... zanim do mnie trafil nie wierzylam ze mozna tak bardzo pokochac zwierze... nauczyl mnie wiele.. a zyl tak krotko... zbyt krotko... :sad2: :sad2:
Moja mala perelko.... kocham cie i zawsze bede o tobie pamietac...
Moje ulubione zdjecie :
