Umarła w dzień matki. Miała zaledwie ponad rok. To wszystko moja wina i dlatego tak trudno mi się z tym pogodzić... Salomea mierzyła się z chorobą płuc od jakichś 2 miesięcy. Dostawała leki i było lepiej. Nic nie wskazywało na to, że odejdzie tak szybko. Zaczęła chudnąć. Nie miała guza. Nic nie wzbudziło moich podejrzeń, bo widziałam, że jadła. Mimo to chudła i chudła. Miała ogromną chęć życia. Robiła wszystko, co mogła i chore płucka nie były jej w stanie przeszkodzić. Dopiero dzień przed jej odejściem zauważyłam, ze Sal ma za długie dolne ząbki i nie może jeść. Dotarło do mnie, ze ona tylko dziubała jedzenie, mimo, że wydawało mi się, ze je normlanie. Jadła jogurty, ziarno, chlebek, owoce, wszystko - ale nie dała rady zjeść wystarczajacej iloście pokarmu. Kiedy sie zorientowałam było juz za późno. Byłam przy niej do końca i mam potworne wyrzuty sumienia, ze mogłam zauważyć, a nie zauważyłam... Co ze mnie za opiekunka?!
Kruszynko... Przepraszam cię, moze kiedyś mi wybaczysz mój straszny błąd... [']
![Obrazek](http://i30.photobucket.com/albums/c315/AyumiK/Ratty/Salomea%20Nine/sal.jpg)
"Polak zawsze mądry po szkodzie..."
Majac 7 tygodni przechodziła zabieg usuwania guzka z nóżki... Była wtedy taka grzeczna (chociaż musiało ją boleć)... Zawsze była grzeczna...
Tak bardzo brakuje mi jej huskowej mordeczki...