Pojechaliśmy dzisiaj ok 12.
W samochodzie trudno było mi powstrzymać łzy, ale wytrzymałam.
Gdy tylko weterynarz popatrzył na Niego, aż pokręcił głową.
Cały pyszczek w krwi, chrząkanie, dziwne drgawki i puste, mętne, zakrwawione oczka, strasznie wychudzony. Taki był już dzisiaj. Tylko tyle. Był w lepszym stanie niż dzień wcześniej. Przestał powłóczyć tylnymi łapkami, chciał koniecznie wydostać sie z pudełka. Ale prawdopodobnie miał jeszcze wylew wewnętrzny.
Drzwi sali zamknęły sie za mną i zostałam z Emanem w poczekalni.
Około 10 minut później było już po wszystkim. Dostałam Joya z powrotem.
Pochowałam go obok Tago - pod leszczyną.
Stałam z łopatą w deszczu. Łez nie było dlatego że wiem, że dobrze zrobiłam. Z dnia na dzień męczył sie coraz bardziej.
Nigdy nie będę mieć tak mądrego szczura. Moja niebieska paskuda, ojciec dziesięciu agutków, mój wierny, miziasty przyjaciel uwielbiany przez wszystkich.
Zostałam z Emanem i Teo. Teraz oni będą mi towarzyszyć.


Za Tęczowym Mostem już pewnie spotkał wiele innych ogonków. Spotka pewnie Tagusia, Tymonka i malutką córeczkę Nesti.