A było to tak: mam 2 samiczki z zoologa (nigdy wiecej z zoologicznego;/) już samo to jak sprzedawczyni je 'ładowała' do pudełka było niepokojące, ganiała po klatce te biedne zwierzątka z 15 min w wielkiej rękawicy. No nic, przybyły do domu, rozpoczeła sie metoda 1; oswajanie na siłę dla młodych szczurasów.
Aż trudno mi opisać jak bardzo dzikie były, (na szczescie nie gryzły, pewnie dlatego, poniewaz mlode byly)
Miałam wrażenie, ze jak je biore wstępuje w nie jakaś taka furia, nie wiedza co robić, zaczynają się motać, panikować i biegna nie wiadomo gdzie. Branie pod bluze na siłę aż do zmęczenia- 0 efektów ani na minute spokoju nie było, ciągle drapanie w celach wyjścia, przegryzanie itp. Nie zdażyło mi się aby tam zasneły z przemęczenia. O kieszeni nie wspomne bo to był ułamek sekundy ze szczur z niej uciekł i jak szalony popędził gdzieś.
Siedziałam godzinami przy nich, ot tak aby przyzwyczaiły się, czytałam książki, z czystym sercem mogę przyznać, że nigdy nie krzyknełam ani nie wyrządziłam krzywdy tym zwierzakom wiec dlaczego one mnie tak nienawidzą

Wypuszczanie po pokoju też nie było za specjalne, bo zaraz czmychają za segment i kaplica. Nie wyjda dopok się nie wyciągnie.
Eh juz sadze, że to nie wina szczurków tylko moja ;/ jestem beznadziejna prawdopodobnie. Po prostu aż mi przykro jak znajomi przychodzą i za każdym razem pytają, jak tam szczurki oswoiłaś już a ja głupio sie tłumacze, że jeszcze nie. Dbam o nie ale w ogóle mają mnie głęboko gdzieś.
Rozmyślam mętodę głodową chociaż nie wiem ile ona da, do tej pory żarcie nie pomagało.
Prosze doradźcie
