
Prawie dwa lata temu, jak zwykle zaraz po wejściu do sklepu zoologicznego przykleiłam się do klatek ze szczurkami. Potem zagadałam się z panią z zoologa, kupiłam parę rzeczy i pani poszła na zaplecze. Przyniosła podrośniętego albinoska i zapytała "Chcesz?". No pewno, że chciałam.
Wracał ze mną do domu w kieszeni kurtki, niuchając od czasu do czasu i wystawiając główkę. W domu od razu rozpłaszczył się do miziania, od razu też został przyjęty przez Joya.
W międzyczasie przygarnęłam małego agresorka Emana. Teo trochę przeszedł z Emanem, Białasek o mało się przez niego nie wykrwawił. Wreszcie agresorek został wykastrowany.
Najlepszy przyjaciel Teo, Joy, został uśpiony i na jego miejsce przygarnęłam Burtona. To z Burtonem Teo spędzał większość czasu, byli w podobnym wieku i mieli podobne charaktery. Gonili się razem po pokoju, iskali nawzajem, spali razem. Takie dwie przylepy.
Pod koniec 2008 roku wzięłam Szejka, terroryzował moich dwóch seniorów i resztę stada, dlatego został wykastrowany. Nie wybudził się. Zmarł 23 stycznia.
Niedaleko mojej miejscowości urodziły się małe fuzziątka, dałam dom jednemu z nich. Dante został przyjęty przez wujków bez problemu, Teo i Burton opiekowali się nim najbardziej. To właśnie w Teusiowe śnieżne futerko wtulał się Dante podczas snu.
Teo był ogólnie mniej odporny, przeszedł dwa przeziębienia, martwicę, ropne zapalenie skóry, strupki nieznanego pochodzenia, totalny zanik apetytu. Wszystko pokonaliśmy. I było dobrze. Żył sobie ze swoim łysym plackiem na plecach, pamiątką po tym ropnym zapaleniu skóry.
W środę Teo zaczął rzęzić i dziwnie popiskiwać. Pojechałam z nim do lecznicy święcie przekonana, że znowu złapał jakieś przeziębienie. Na miejscu dostał dawkę furosemidu. Na drugi dzień ten sam zastrzyk i skierowanie na prześwietlenie rtg. Wieczorem jechałam już z Teusiem do innej lecznicy na rtg. Na wywołanie zdjęcia czekaliśmy godzinę, po czym dowiedziałam się, że na zdjęciu nie ma totalnie nic poważnego. Szczęśliwa wróciłam do domu.
W piątek pokazałam pani Agnieszce zdjęcie rtg Teusia. Bardzo się zmartwiła. Płuca były już całe zajęte, Teo po prostu się dusił. Nowotwór był złośliwy, rozprzestrzeniał się szybko. To właśnie przez to Biały wydawał te dziwne dźwięki. Zostałam uświadomiona z czym to się wiąże, że będzie tylko coraz gorzej i że nie ma już żadnych szans na poprawę. Ze muszę się przygotować na decyzję o pomocy.
Jak to? Przecież on je, biega, pije.. Nie ma szans? Nie rozumiem..
W piątek założyłam im do klatki norkę. Teo nie chciał z niej wychodzić. Cieszyłam się, że mu wygodnie.
W sobotę nie było jeszcze tak źle, Teo zaczął ciężej oddychać. Jadł jednak gerberka z lekarstwem, dropsa zjadł chętnie, nutridrinka nie chciał.
W nocy z niedzieli na poniedziałek Teo leżał już na boku oddychając ciężko. Kilka razy spadł z pięterka ale po prętach klatki wychodził dzielnie na samą górę. Dużo spał.
Wiedziałam jak to się skończy. Do lecznicy dzisiaj jechałam już z dodatkowym pudełkiem. Do miseczki transporterka dałam bananową kaszkę dla dzieci, Teo jadł całą drogę a gdy już skończył, wzięłam go na ręce a on trzeszczał ząbkami i tulił się do rąk.
Chciałam być silna ale nie potrafiłam, popłakałam się gdy rozmawiałam z panią Agnieszką.
Dwa miesiące po Szejku odszedł Teuś.
Czuję wielką ulgę. Już nie myślę o tym, że umrze w męczarniach w tej rozpaczliwej walce o ostatni oddech.
Ale tak bardzo mi z tym źle.
Wacik leży teraz obok reszty ogonków. Pod leszczyną.
Teusiu, mam nadzieję, że już Ci lepiej, że nic Cię nie boli i że możesz bez problemu oddychać.
Znów jesteś z Joyem. Spotkasz tam też Tagusia, Nesti, Tymonka i Szejka.
Kocham Cię moja Biała Kuleczko.

