Mam ok 1,4 roczną szczurzyczkę. W polowie września zauwazyłam u niej guzek - 1,5 na 1,5 miękki, umiejscowiony tuz za lewą przednia łapką
![Sad :(](./images/smilies/sad.gif)
Jak nie trudno zgadnąć - pojechałam do weterynarza. A wet popatrzył... pomacał.... i kazał zakupić Belladonne 15 Homeopatic od Boirona i codziennie do picia dawać jej 2 kuleczki tego specyfiku. owy lek ma działanie hamujące wzrost guzów (stosowany jest u ludzi), jak to mi tłumaczył "spowoduje, ze guz zostanie oddzielony od ciała, tak aby w razie czego sie nie rozprzestrzeniał na całe ciało. Jezeli stanie w miejscu - to nie bedziemy go ruszać. Ale jeśli bedzie rósl... to trzeba bedzie go wyciać".
No to dawałam jej ten lek ponad miesiąc. Guzek w miedzyczasie bawił sie ze mna w berka. Przez 2 tygodnie udawał, ze nie rosnie. Potem niesmiało urósł kilka milimetrów.... potem znowu stanął... az wreszczcie powiększył sie o całe 1,5cm w tempie niewyobrazalnie szybkim (akurat skonczyłam dawac jej lek). Guzek dalej miękki... ale wielki...
Znowu wylądowałam u weterybarza. pomacał i stwierdził, ze teraz odemnie zalezy czy operowac czy nie. Wczesniej własnie kalkulowałam wszytskie za i przeciw i zdecydowałam sie operowac.....
Tak wiec jutro (a nawet dzisiaj bo juz po pólnocy) na 12.00 idze to to wyciac.
Postanowiłam napisać - scenariusz moze ten sam guz i operacja. ALe chyba kazda opowieśc niesie ze sobą jakieś informacje, ktore moga sie przydac komus innemu.
No i chorobliwie boje sie narkozy...
![Sad :(](./images/smilies/sad.gif)
Napisze jak wszystko przebiegło
Pozdrawiam!