Długo nie pisałam w tym temacie, ale jak czas pozwoli to to nadrobię.
Narazie najważniejsze. Wczoraj dosyć późno wieczorem odkryłam u Harrego guza. Jest dosyć spory, ale mogłabym przysiąc, że wcześniej do nie było. Tuż nad tylnią łapką. Jest okrągły, i nie jest chyba bardzo zrośnięty z ciałem, ponieważ daje się łatwo przesuwać. Harrego to chyba nie boli, bo można go macać w tym miejscu ile się chce. Zresztą on chyba w ogóle go nie zauważył, ponieważ jest bardzo aktywny (Znaczy jest aktywny, na tyle na ile jego tusza mu na to pozwala, bo muszę się przyznać, że sporo przytył ostatnio.), ma wilczy apetyt i tłuką się z Ronem niemiłosiernie

. Wczoraj nawet uciekł z klatki przeciskając się przez uchwyty do casity a wtedy napewno naciskał na guza, zresztą byłam naocznym świadkiem jak jego tłuszczyk dostosowuje się do krztałtu dziury.
Ponieważ, narazie nic bardzo poważnego się nie dzieje, stwierdziłam, że dzisiaj go poobserwuje bardzo dokładnie, a jutro dzwonie do panie weterynarz.
A propos weterynarzy. Zastanawiam się czy iść do Dr Olgi Jaworskiej w ALVECIE na Zapolskiej, czy może zadzwonić do Dr Lidii Lewandowskiej z Oazy w Warszawie, która jak się dowiedziałam przeniosła się do Krakowa, ale można się z nią uwawiać tylko na telefon.
http://www.lecznica-oaza.strefa.pl/foru ... fd1e2f0ae9 tutaj szczegóły, jakby ktoś potrzebował.