Dzień pierwszy
Neo był już u mnie, ale musiałam go oddać, bo był aspołeczny i szukałam dla niego odpowiedzialnej osoby która zajęłaby się nim indywiduwalnie. Miał przykre doświadczenia kiedy był malutki. Miałam wziąć jego siostrę, bo zalezało mi na samiczce, ale kiedy po nią przyjechałam była właśnie zjadana :? Reszty możecie się domyślić. Neo biegał od kilku dni po pokoju bez jedzenia i wody. Tak zaczęła się nasza przygoda.
Od początku unikał innych szczurów i ludzi.
Znalazłam mu dobry dom, ale po 4 miesiącach zero poprawy. Właścicielka prosiła mnie, żebym spróbowała pod jej nieobecność coś wskurać.
Przyniosłam go do domu ok. godziny 17:00. Specjalnie włożyłam do mniejszej klatki i podałam melisy. Od razu usnął. Postanowiłam go nie niepokoić. Ok 19:00 obudził się więc postanowiłam go wyjąć z klatki. Ciągle piszczał i wysypywał trociny. Nie, nie piszczał- darł się. Zrobiłam mu remament w klatce- usunęłam domek, bo to moje ręce mają być dla niego bezpieczne a nie domek i umieściłam hamak. Na hamak nie chciał wchodzić tylko piszczał, bo myślał, że ktoś go dotyka :?
Punkt drugi- chciałam wyciągnąć go z klatki- na początku moja ręka za nim biegała a on uciekał. Próbowałam po dobroci, przekupić, ale nic. Postanowiłam złapać go pewnie i już. Złapałam a ten zaczął się drzeć, gryźć mnie wściekle a jego ogon poprostu oszalał. Nie zrobiło to na mnie wielkiego wrażenia, bo gryzł bardzo szybko. Położyłam go na kolanach. Widocznie uznał, że tylko ręce są złe i nie boi się reszty ciała... Za każdym razem kiedy próbowałam go złapać uciekał, ale nie żeby się schować tylko zrobił sobie stałą trasę- pod krzesłem, za klatką Nergala, pod sawką, wymijał mnie i tak w kółko... Nie uciekał nigdzie indziej... Kiedy próbowałam delikatnie przybliżyć ręce syczał, piszczał i "piłował zęby". Nie zrobił na nim wrażenia zapach samic który miałam na rękach, ani Nergal... Nic... Wypatrywał tylko gdzie są moje ręce... Ugryzł mnie drugi raz- tym razem do krwi, bo próbowałam go delikatnie głasnąć...
Po godzinie wyraźnie się zmęczył. Znalazł wreszcie kryjówkę pod szafką i tam go dopadłam- delikatnie co kilkanaście sekund milimetr przybliżałam rękę. Cichutko piszczał i odsuwał się odemnie. W końcu głaskałam go delikatnie po główce a on zapypiał. I tu wpadłam na trochę dziwny pomysł, bo kiedy jego serduszko zaczęło bić szybciej... zaśpiewałam mu kolędę... Neo spał tam przez jakies pół godzinki. Później wprawdzie z delikatnym piskiem, ale bez protestu dał się włożyć do klatki.
Zobaczymy co będzie jutro
[/b]