Ciężko nam, ciężko...
Odinka wczoraj napędziła mi niezlego stracha... Gdy weszłam do pokoju zastałam ją rozpłaszczoną na pięterku, ani myślała sie ruszyć, a tym bardziej otworzyc oczek. Szybko wzięłam ją na ręce, to się troszke ożywiła, ale nie miała ochoty nic robić, no i zauważyłam, że ma nierówny oddech. Chciałam dzwonić do wetów, ale nie odbierali- chyba mieli zabieg akurat, a ja musiałam lada-chwila wychodzić na urodziny do koleżanki. No i miałam okropny dylemat, bo przyjaciółce byłoby przykro i zawaliłabym wszystko, bo robiłam z inną dziewczyną współny prezent, który był u mnie. A z drugiej strony nie chciałam zostawiać Odinki samej. Gdyby nie mama z pewnością zostałabym w domu, ale powiedziała, że ona sie Nią zajmie i żeby sobie nie psuła zabawy.

Oczywiście musiałam dzwonic co półgodziny, bo chyba bym nie wytrzymała. No, ale fatycznie mama siedziała z Odinką cały czas pod moją nieobecność.
Dzisiaj już się wszystko ustabilizowało, pewnie miała jakieś gorsze chwile. Tylko bardzo mnie martwi to, że na guzach powstają niepokojące strupy.
Zdjęcia potem, nie każcie mi teraz się tym zajmować... Musze zacykać kilka jeszcze, bo nieaktualne z powodu guzów.
Kciukajcie za zdrówko Odisi...