Licho, śliczna jest ta Twoja Dżuma.
Moje dziki są ze mną odkąd ukończyły 5 tygodni. Malutkie wtedy jeszcze były, jak myszy wyglądały. I były dzikie. To się nigdy nie zmieniło mimo wielu prób oswojenia. Przyczyn może być wiele - od moich błędów, przez brak wczesnej socjalizacji, po fakt, że były cztery (plus dwie przybrane matki) i nie miały absolutnie żadnego interesu w kontaktach z człowiekiem. W tej chwili kiedy są w klatce czują się w miarę pewnie. Kiedy się zbliżę, ruszę się gwałtowniej, czy coś powiem (szczególnie kiedy widzą, że na nie patrzę) uciekają i chowają się w domku. Jeśli jednak mają jakiś interes, żeby zostać (jedzenie nie wystarczy, ale obcy szczur przy klatce tak), zdarza się, że olewają mnie i zajmują się intruzem. Furia w każdym razie. Trzy Uszka rzadziej, Tchórzliwiec nigdy. Generalnie jednak unikają nie tylko fizycznego kontaktu, ale też bycia obserwowanymi czy w ogóle mojej obecności.
Z Sokratesem coraz lepiej. Nie mogę niestety powiedzieć, że całkiem dobrze. Kastracja poszła świetnie (chociaż wygolić go nie mogli - ponoć za gęste futro ma i maszynka nie dawała rady), szwów Dzikuś nie rusza. Za to ktoś niedelikatnie się z nim obchodził i teraz kuleje na tylną łapkę (prawdopodobnie po domięśniowym zastrzyku), a prawej przedniej w ogóle nie używa... Płakać mi się chciało, jak sobie z tego zdałam sprawę. Prosty zabieg, a szczur cały obolały i nieszczęśliwy, całkiem do siebie niepodobny. Ja wiem, że on jest skomplikowany przypadek i źle znosi kontakt z obcymi ludźmi, ale jak sobie z nim nie radzili, mogli powiedzieć, czekałam tuż za drzwiami... Nic poważnego się nie stało, łapki są całe i nawet nie spuchły, ale na pewno bolą. Ibuprofen będzie dostawał i w ciągu kilku dni ma być jak nowy. Przykro mi tylko bardzo, że przez te tylko-kilka-dni ma całkiem niepotrzebnie cierpieć.
Aha, zważony był oczywiście. 520 g (przed operacją w każdym razie

). Nie jest to porażająca masa, za to same mięśnie, osobnik beztłuszczowy.

Moje cudowne, najkochańsze na świecie pół kilo gryzonia...
