Dziękuję Wam wszystkim
rzeczywiście nie podlinkwałam: wszystko działo się w tym temacie
http://www.szczury.org/viewtopic.php?f=11&t=12558
Wiem, że gdybanie nie ma już sensu, ale trudno wyrzucić z pamięci te ostatnie chwile.
Śmierć, która przyszła była czarna i cuchnąca. Dobę tonął z tą smolistą mazią w ustach, w przełyku, wszędzie. Trudno o tym pisać, ale tak było...
Wśród wszystkich rzeczy, które przychodzą do głowy, że można było zrobić, najbardziej nie daje spokoju ta ostatnia - najmniejszy gest, którego nie uczyniłam dla Pistola. Chciał wyjść w tych ostatnich chwilach, być może już wtedy się dławił, a ja patrzyłam w jego błyszczące oczy w mroku koszyka i nie widziałam w nich desperacji.
Także wcześniej, kiedy chciał wychodzić w pociągu. Oprócz obawy, że na zewnątrz będzie się stresował jeszcze bardziej, powstrzymywała mnie prozaiczna i dosyć niska pobudka: wiedziałam, że mnie umaże, mdląca woń rozniesie się wokół, a to i tak go nie uspokoi, będzie chciał dalej iść. Uciec od siebie samego.
I tonął sam w czarnej mazi, kiedy byłam tuż obok.
Pomijając kwestie medyczne, czy na tym etapie można było jeszcze cokolwiek zrobić*, zabrakło tego jedynego ludzkiego gestu który leżał w moich możliwościach, a którego nie zrobiłam. Mógł odejść przytulony do do mnie, a nie do najdalszej ściany kosza. To jest rozdzierające.
* długo nad tym myślałam i sądzę dziś, że nie, że w niedzielę było już za późno, można można było odessać wydzielinę, oddalić ten moment, ale potem co ? – stresujące badanie, ryzyko perforacji w każdej chwili, operacja na tak osłabionym organizmie ? działania farmakologiczne ? - w stanie w jakim był przedłużyłyby tylko agonię; koniec końców stanęłoby na ostatecznym rozwiązaniu, a on cierpiałby jeszcze przez te wszystkie zabiegi;
mogę być w błędzie, ale chyba nie; w sobotę w rękach superfachowca może byłaby jakaś szansa..., ale nie dałam rady
Mój, wiecznie zezujący w stronę jedzenia, albo zezujący na potencjalnych złodziei jedzenia. Pistol
Za kilka dni skończyłby rok. Kiedy xxx przekazywała mi go uprzedziła, żeby uważać na palce – nie ugryzł mnie, ani wtedy ani potem. Po raz pierwszy i jedyny - miesiąc temu, kiedy broniąc mu wiercić kolejną dziurę w tapczanie targałam za wystający tyłeczek – przerwał swoje poczynania, odwrócił się i złapał na tyle mocno, żeby dać do zrozumienia, że nie staje się między Pistolem a gąbką. Wyglądał jak ciepła kluska, ale miał swój charakter
Kumoszek Misia, zmora Dżuma, Pistol sznurkolubny, Pistol nadźródełkowy ...
Te wszystkie wspomnienia są, wrócą niedługo i mam nadzieję, że tylko one zostaną oraz to, że Pistol spoczywa teraz w żywicznym lesie.