Wywaliłam dzisiaj dwa stare hamaczki, które dziewuchy zdążyły doszczętnie zgryźć. Dostały nowy zestaw: hamaczek z norką i bez, tunel z norką, szmaciany domek. Wysprzątałam klatkę, potem musiałam umyć podłogę na całej trasie pokój-łazienka, czyli tam, gdzie nosiłam elementy do mycia, a na koniec musiałam wyszorować siebie. Padam na pyszczek, ale jestem z siebie niesamowicie dumna.


Dzieciaki okropnie mi przeszkadzały w tej rewolucji. Gadziunia wtykała wszędzie nosek, a Morelka, która zwykle chowa się na najlżejszy szmer, dzisiaj musiała koniecznie być blisko i wszystko badać osobiście. Ciągle musiałam uważać, żeby którejś nie przycisnąć albo nie nadepnąć. Na razie nie odkryły jeszcze wejścia do nowego domku, uznają, że do łażenia nadaje się tylko dach.

Labisie czują się chyba troszkę nieswojo po tylu zmianach. Mam nadzieję, że za jakiś czas jednak docenią.
