Zabrałam go dzisiaj do weta, żeby go dobrze przebadać, ocenić jego szanse. Wydawał mi się spokojnym zwierzakiem, a w gabinecie, jeszcze w transpotrerku zaczął się rzucać, zachowywał się bardzo nerwowo. Wet wyjął go do badania, a on zaczął się szarpać, potem się wyprężył i opadł, tak jakoś zwiotczał. Wet porwał go do zabiegowego, tam ratowali go z drugą wetką. Nie widziałam, co się działo. Ona potem wyszła do mnie, powiedziała, że go reanimowali, ale zawiodło serce. Prawdopodobnie miał wadę.
To było tak nagle... Najstraszniejsze w tym wszystkim, że muszę zadzwonić do jego byłej opiekunki, która była z nim strasznie związana. Wzięłam go w najlepszej wierze, a sprowadziłam na niego taki los...
Może gdybym go bardziej oswoiła, przeżywał by mniejszy stres u weta i jakoś by to było. Nie mógłby być kastrowany, ale by żył.
A tak wykończyłam szczura...
Teraz myślę, że powinnam była poprosić o sekcję, dla własnego spokoju, ale już za późno...
Czuję się taka odpowiedzialna...
![Cry :'(](./images/smilies/cry.gif)