Dziękuję i wybaczcie. Oprócz szczurzych jeszcze inne sprawy absorbują mnie ostatnio, w dzień czasu brak, a wieczorami padam na twarz.
I do przekazania nie to co by się chciało.
Jedna nowina dobra - gula Misia zmniejszyła się znacznie, jest obecnie wielkości może ziarna grochu, a była jak czereśnia, więc brawo
Jednak dalej: w tygodniu znalazłam na nim drugie świństwo - mniejsze, ale osadzone głęboko w warstwie skóry pod pachą. Były tam zęby Witalisa podczas pierwszej bójki, ale też w tym właśnie miejscu wymacałam kiedyś coś co miało być powiększonym węzłem chłonnym, po jakimś okresie obserwacji znikło. Teraz
Strup po martwicy odpadł trzy dni temu, Miś chodzi więc z dziurą, suchą na obrzeżach, sączącą się od centrum. Psikamy neomecyną i smarujemy.
Było jeszcze fioletowe ucho, ale tym już nie będę straszyć, bo powoli schodzi.
Tyle Miś. Choć właściwie nie, to jeszcze nie wszystko – są jeszcze humory Misia, ale o tym za chwilę.
A i tak bardziej od zmasowanej inwazji rozmaitych wykwitów na Misiową osobę (to sine ucho naprawdę mnie przeraziło, sinica wchodziła od nasady...) - bardziej niż o to wszystko, o Hermana drżę.
Jego guz nie maleje, przeciwnie...
Szukałam w necie, ale wszędzie piszą, że usunięcie chirurgiczne jest jedyną pewną metodą pozbywania się tłuszczaków u ludzi i zwierząt. Natknęłam się na stronę, gdzie pisano o pomocach naturalnych, ale wiadomo jak z nimi jest, mogą pomóc na łagodne zmiany, ale ta Hermana jest tak perfidna, że nie liczę na wiele. Te metody naturalne opierają się na stosowaniu substancji, które pomagają w przemianie materii, niszczą komórki tłuszczowe (jak dla grubych), na razie próbuję trzech rzeczy: sok z cytryny do wody, oliwki i olejek cedrowy do smarowania. I jeszcze okłady ze skrzypu, ale nie zawsze Herman daje je sobie robić. Na razie nie widzę zmian
Urczyk bez zmian.
Guzek Witalisa bez zmian.
Doszło okresowe gadanie Witalisa (wylądował więc na tym co Urczyk)
i tatuaże Witalisa wydziergiwane przez Misia.
Już nie wiem co począć z tymi cietrzewiami ! Na linii Miś - Witalis jest fatalnie. Miś nie zamierza odpuścić. Wystarczy że Wit pojawi się na horyzoncie (w klatce czy na wybiegu nie gra roli) - biały taran rusza, najeżony, zatapia w Lisie nos, zębami za grzbiet, albo podjeżdża dołem i przystępuje do ataku na nogi. Wczoraj wieczorem Wit pochłonięty był szarpaniem nory w tapczanie (nory tak akuratnej, że Michu później sam z niej korzysta), Misiaczek zaszedł go od tyłu i całkowicie bezbronnego (w tunelu trudno się obrócić) pokąsał w ogon. Cztery wgryzy naliczyłam od nasady po końcówkę, które potem krwawiły...
Atmosfera jest struta maksymalnie, bo to nie są incydenty, tak mijają nam dni...
Dwa razy dziennie oglądam czy ktoś nie ma nowych ran. Michu nie ma, ale Wit - na nogach, na boku na gołym placku, z którym przyjechał, może nie głębokie, raczej naskórkowe, ale te na ogonie już gorsze, na nogach coraz poważniejsze
Wit nie chce wracać do klatki. Nie jest szczęśliwy. Niby w stadzie, a jednak samotny, w ciągłym strachu przed psychopatą.
I nie mam pomysłu co z nimi zrobić. Zapakować obu do czegoś małego - jak skoro Misiek w dziurze na udzie ma żywe mięso ? Odsadzić Wita nie wiadomo na jak długo i ryzykować, że będzie potrzebne ponowne łączenie ze wszystkimi ?
Histerie Dżuma też trwają dalej. Kiedy kaptur się zbliża (a nie zbliża się nigdy w złych zamiarach, Dżumowi jako jedynemu nigdy nic nie zrobił), czasami po prostu przechodzi obok, a Dżum już bierze to do siebie: piszczy, ustawia się bokiem, rozdaje kopniaki. W końcu kładzie się płasko na ziemi początkowo na brzuchu cały czas piszcząc i kopiąc, potem przekręca się na grzbiet – jest więc brzuchem do góry w pozycji uległej, ale wierzga, piszczy – Witalis tylko obok stoi, nie dotyka piszczałki, zdezorientowany, wygląda bezradnie jak jujek. Z boku może to wyglądać zabawnie, nieruchomy Wit i wijący się u jego stóp nie wiadomo o co Dżum, ale za dużo innych rzeczy i nie potrafię już tego tak lekko przyjmować.
Innym razem Wit chce wejść po pochylni na pięterko, Dżum wciska się pod pochylnię z drugiej strony, udaje, że go Wit przydusza i drze się jak dziki; czasami się między nimi zakotłuje, ale kończy zwykle na wyrwaniu futra; nic miłego, ale w porównaniu do Misia, można powiedzieć "fajnie, że tylko futra” ...
Jedyną szansą jaką dla nich widzę w tej chwili jest zbliżająca się przeprowadzka za jakieś dwa tygodnie. Teren będzie całkowicie obcy, z meblami włącznie, może nawet na jakiś czas dam im setkę. Jeśli i to nie pomoże, to nie wiem co mogłoby.
Ogólnie jesteśmy wszyscy umęczeni, i szczupaki i ja.
O krótkiej chwili ukojenia jednak napiszę, bo jestem winna Czarnemu Słońcu.
Wczoraj na wybiegu Miś pogryzł Wita, w klatce też go prześladował, zanim nie poszedł spać w koszyku. Ur poszedł do Misia.
Wit wślizgnął się do Hermana na hamak. Dżum też kierował się na hamak, ale ponieważ intruz-Wit go uprzedził, udał się do białych do koszyka.
Byli więc we dwóch. Herman przyjął Wita najnormalniej w świecie: obwąchał, wyiskał. W pewnej chwili Wit obrócił się na grzbiet i ułożył w kołyskę wokół Hermana –wzruszenie niesamowite - taki duży Wit w objęciach kościstego Hermana.
Tak mu zawierzył

mimo, że czub iskając zębami dociska. Ale Wit wiedział, że to nie jest zwrócone przeciwko niemu, jedna chwila zapomnienia dla niego
Czy czarne nie jest cudne ? więc kto je tak krzywdzi
