U mnie znów niewesoło..
Wczoraj wieczorem wróciłam do domu z podróży po chłopców Entreen, już po 22 wypuściłam swoich chłopców. Ven zwykle pierwszy do wyjścia nie reagował (zawsze musi być pierwszy na rękach, gdy wchodzę do domu to już wisi na klatce i tylko czeka na mizianko powitalne). Rano też, kiedy witałam się chłopakami on jakoś nie był skory do wychodzenia, co nawet mnie nie zdziwiło, bo nawet szczur może mieć czasem chęć poleżeć.
Wyciągnęłam Kacyka na ręce, a on nastroszony, "sflaczały". Zauważyłam biegunkę. No i znaczne odwodnienie.
Dostał przeciwbiegunkowy lek, udało mi się nawet znaleźć sól fizjologiczną w apteczce, więc go nawodniłam. Znacznie się poprawił jego stan, zanim dostał płyn już miałam w głowie najgorsze..
Do 3 siedziałam z nim, bo bałam się iść spać, żeby zimnego ciałka..

W końcu posprzątałam cały dom, wyczyściłam i wydezynfekowałam dużą klatkę. Ven na wygnaniu do małej. Odpaliłam farelkę, dostał "termofor" w skarpecie. I tak w końcu usnęłam, budząc się co godzinę, żeby jego stan sprawdzić.
Zaraz rano rozmawiałam z dr Piaseckim, koleżanka z interny wzięła i przywiozła mi co trzeba.
I o ile w nocy byłam w stanie podać mu sama płyn pod skórę, tak dzisiaj już nie było tak prosto. Antybiotyk jeszcze jakoś poszedł. Natomiast przy płynie spanikowany Ven już przy samym chwyceniu skórki wywijał łapkami, wściekle piszczał, drapał, a nawet koleżankę użarł. Finalnie opracowana została metoda - łepek do rękawa starej bluzy i jakoś szło. Jak myślę, że mu mam coś podać sama, bez osoby trzymającej to strach blady na mnie pada.
Trzymajcie kciuki za moją kruszynkę
