

Fini była tak miła, że oszczędziła pani doktor czasu oraz fatygi i sama zdjęła szwy; ranka wygląda ładnie ale niestety są obawy, że jeśli lekkie wybrzuszenie pod nią nie jest obrzękiem pooperacyjnym, mamy odrastający guz...

Czekoladowa mordeczka póki co ma się dobrze, schudła co prawda tylko kilka gramów ale obnosi po mieszkaniu tę swoją minkę skrzywdzonego stworzenia, któremu nagle limituje się nawet zwykłą karmę; szczęściem przestała kichać i samopoczucie zwyżkuje. Krecią robotę robi nam Martini, utykając zapasy we wszystkich kątach zaraz po podaniu karmy, grubaska bowiem robiąc później sumienny obchód często zdąży "posprzątać" przede mną...

Obiecałam wrócić do tematu pikniku nad rzeką. Otóż szelki raczej nie byłyby potrzebne, jako że dziewczyny nie zachłysnęły się wolnością; krótkotrwałe zainteresowanie Finlandii słoniową trawą nie nosiło znamion żadnego głośniejszego zewu natury i nie zieleń, a tkaniny - zwłaszcza w pobliżu człowieka - przyciągały ogoniaste mieszczuchy. Zwłaszcza niebieską trzęsidupkę Martini.






Niebieściak nie dał się wywabić na choćby ciut szerzej pojęte łono natury także i dropsami (tylko te były w miasteczku), pozwalając koleżance w pojedynkę forsować pudełko


Obie zresztą, spożywiając dary łąki czy smakołyki, miały miny jakby przyszło im to robić za karę:



W czasie sjesty obie wyglądały niczym dzieciaczki w żłobku podczas obowiązkowego leżakowania



Najoględniej mówiąc, idee wolnościowe uznały za mocno przereklamowane:





I tak zostało zweryfikowane nieprawdziwe zdaniem naszych panien przysłowie, że "lepszy na wolności kęs nie lada jaki, niźli w niewoli przysmaki!"



