Jessica, nadrabiaj, nadrabiaj. Postaram się wrzucić coś nowego, jak tylko aparat dopadnę
Byłam dziś u weterynarza, w Homeopatii u dra Czerwińskiego, był też dr Niklewicz i jakaś kobieta. Ale od początku. Wczoraj wieczorem jak Medha zwiała mi na ramię i usiadła dotykając moje ucho boczkiem usłyszałam jakieś szmery? Porównałam z resztą - nie mają. Postanowiłam osłuchać je jeszcze rano. Tym razem wszystkie miały równe odgłosy i ja te szmery nadal słyszałam. Poza tym wszystko ok z apetytem, energią, futerkiem, brakiem porfiryny i psikania. W ogóle żadnych odgłosów nie było. Stwierdziłam - dobra, poczekam. Ale potem siedzę i myślę, przecież ja to słyszę, no na bank! Dobra, idę. Poszłam specjalnie na 11, aby zastać dra Czerwińskiego - zastałam. Przedstawiłam sytuację, osłuchał Medhę i popatrzył na mnie ze wzrokiem jakbym z wariatkowa była - nic nie słyszał. Polecił mi przystawienie jej sobie do ucha - ja znowu słyszę, on osłuchuje i dalej nie słyszy. No dobra. Zmierzyli temperaturę - w normie. Wszedł pan dr Niklewicz. Cz. powiedział aby dla pewności sprawdzić jeszcze drugiego szczura. Dałam mu Tintiego, przedstawiłam jego sytuację, że już tu był, i że na Wojska Polskiego też. Że miałam dawać mu bata-glukan, ale się nic nie zmieniało, więc odstawiłam, i też zmian nie było. Jego pierwszą reakcją było "Ale on gruby!" Tinto? Nawet nie 550g? I to jest gruby samiec? No gdzie? Osłuchał - nic nie słyszy, zmierzył temp - ok. Dalej patrzył na mnie jak na wariatkę. No dobra, takie wiadomości powinny mnie cieszyć, że nic nie jest, że wszystko ok, więc się cieszę. Ale dr Niklewicz jakże błyskotliwie (bo znowu, po 2 miesiącach) stwierdził, że ma przekrzywioną głowę, czyli pewnie przechodził wirusowe zap. błędnika. No nic - o tej diagnozie wiem, więc mnie to nie zmartwiło. Jednak pan Czerwiński postanowił rozwinąć trochę temat (w przeciwieństwie do dra Niklewicza 2 miesiące temu!). Powiedział, że to, że wyszedł z tej choroby jest niemal cudem! [warto zaznaczyć, że nikt z byłych domów nie leczył na to Tintiego. No albo się nie przyznali...] Powiadomił mnie też, że jeżeli była to ta choroba, to on tego wirusa dalej nosi w sobie i przy osłabieniu może znów u nas zawitać, a szanse na ponowne wyleczenie są bardzo małe. Po drugie ma podobno obciążony tym układ krwionośny i przy odrobinie nieszczęścia może stać mu się coś z mięśniem serca i czymś jeszcze (niestety nie pamiętam), przy czym jak to pan ładnie powiedział "nie ma szans i się "przewróci"". O tych konsekwencjach pan N nas nie powiadomił, ale postanowił się wtrącić po chwili namysłu, że to kichanie które nie chce się skończyć, może być efektem przebytej choroby i jest to po prostu taki odruch. Jeśli na tym by się skończyło to bym się, aż tak nie denerwowała, bo jeśli raz już zwyciężył i dostał szanse na życie, to drugi raz, stwierdziłam, że też sobie poradzi, że będziemy walczyć; ale się nie skończyło. Pan uświadomił mnie też, że jeżeli tego wirusa ma w sobie, to jeżeli odporność w stadzie się osłabi, to też to cholerstwo złapią, albo już mają, tylko się nie pokazało. Pięknie! Spytałam się o postępowanie z nim i ze stadem, to dał mi złotą radę (no po prostu ją uwielbiam) aby obserwować, a oddzielać od stada nie ma po co, bo i tak już miały kontakt. No dobra, przyjęłam do wiadomości, bo przecież już tego nie odwrócę, zapłaciłam te dwie dychy i wyszłam. Czekając na autobus uświadomiłam sobie pewną rzecz. Przecież Szajba właśnie miała podejrzenie zap. błędnika! Co oznaczałoby, że przy osłabieniu organizmu (w przypadku Szajby, był to guz, operacja, odnawiające się guzy, robaki) złapała od Tintiego to cholerstwo! Czyli gdyby Niedźwiedź do nas nie przyjechał, Szajba miałaby szansę jeszcze żyć?! Jego przyjazdem naraziłam eLki na tą okropną chorobę?! Przygarniając eMki przyniosłam im ją na tacy?! Jeżeli to wszystko się potwierdzi, to chcę Ciebie za to ol. przeprosić. Gdyby tylko dr Niklewicz, albo panie na Wojska Polskiego mnie uprzedziły... Przepraszam. Nie wiem co teraz. Kazał nie pozwolić mi na spadek odporności. Czyli przy każdym głupim przeziębieniu one mogą ją złapać? Przecież nie będę im dawać dzień w dzień beta-glukanu do końca życia? A potem co? Przecież jeśli np. Tinto i eLki odejdą, zostaną jeszcze eMki, które już mogły to złapać. Jeśli przygarnę jakiegoś szczura, on może od eMek się zarazić, przygarnę następnego on zarazi się od tamtego i tak łańcuszkiem to pójdzie? Czyli muszę doprowadzić do wygaśnięcia mojego Pierdołowego stada? To brzmi jakoś... dziwnie, nieswojo, a przypadek Szajby jeszcze dodatkowo potwierdza tezę pada doktora. W tej chwili brakuje mi Merch, która obiecała mi pomagać w trakcie leczenia eLek (tu podejmować decyzje) i całego stada (tu doradzać). Przy leczeniu Szajby, czułam już to zgubienie i "co dalej?", teraz czuję jeszcze większe. Nie chciałabym Jej zawieść, ani Ol.. O byłą opiekunkę Tintiego się nie martwię, bo generalnie jej już chyba nie obchodzi co się dzieje z jej kochanym podopiecznym - zero pytań, brak reakcji na maile, albo "baaaardzo rozbudowana" odpowiedź po miesiącu. Zawiedzenie szczurów, które mi ufają - też mi się nie uśmiecha. Jak zwykle uprawiam czarnowidztwo, ale co innego mam myśleć?
Kolejną dobijającą mnie wiadomością było nieznalezienie pracy wakacyjnej, a tylko dlatego, że miałam ją mieć, zdecydowałam się na pięcioogonowe stadko. Rodzicom też się coraz gorzej układa. Ale mam nadzieję, że sobie poradzę. Najwyżej wysprzedam cały pokój
Z utrzymaniem "na bieżąco" dam sobie radę na pewno, bo lubię "oszczędzać". Tzn oszczędzać nie robiąc nikomu krzywdy czy szkody - czyli np. nie kupuję hamaka za trzy dychy który zaraz zostanie zjedzony, tylko robię sama, nie kupuję jedzenia tylko mieszam sama, wydaję mi się, ze zdrowy (dowód za chwilę), nie kupuję gerberów za bóg wie ile, tylko robię sama wszystkie obiadki, z tego co zdrowego znajdę w lodówce etc. Nie wiem co będzie jak zaczną wszystkie poważnie chorować, ale od czego jest babcia? Nie ma pomysłu na co wydawać pieniądze, to jej w razie w. podsunę, chociaż aktualnie jesteśmy na wojennej ścieżce...
Dobrą wiadomością jest to, że mieszana przeze mnie karma jest jak najbardziej ok! Przypominając sobie futro które Tinto miał kiedy do mnie przyjechał widzę znaczną poprawę. Wtedy wzięłam to jako futro samcze, teraz widzę zmianę, jest gładkie, milsze w dotyku, a biel jest lśniąca
Jest jeszcze jedna dobra wiadomość - mianowicie mam już obłożone półki kilkumilimetrowym plastikiem. Jeszcze muszę poprawić jeden otwór z okrągłego na kwadratowy i obić aluminiowymi kątownikami, bo zaczęły podgryzać i będzie skończona! Wreszcie
Bym zapomniała o trzeciej dobrej wiadomości! Przez ostatnie trzy dni prałam hamaki (w których eMki bardzo lubią spać) mydłem antybakteryjnym, o bardzo lekkim, ale przyjemnym zapachu. EMki dalej lubiły w nich spać, przyzwyczaiły się do niego. Wczoraj od razu po wyjściu z lazięki i umyci rąk owym mydłem, poszłam do szczurów, w celu złapania Medhy, aby ja dalej przyzwyczajać do siebie. Spodziewałam się typowej dla niej reakcji przy łapaniu - krzyk i ucieczka. Jakie było moje zdziwienie, kiedy po włożeniu rąk do klatki ona sama na nie wskoczyła! Teraz nie ma już żadnego problemu z łapaniem, czy podnoszeniem, nasze relacje są prawie jak relacje między mną a jej siostrą!
Człowieka który dotarł do końca mojego posta podziwiam i szczerze mu gratuluję!