Witajcie,
Troszkę mi smutno, że nikt tu do nas już nie zagląda :-(
buuuuuuu..... widać takie są losy tych, którzy mało się na forach udzielają. :-(
Tak czy siak obiecaliśmy zdjęcia i zdjęcia są :-) Fajnie jeśli je ktoś obejrzy, a jeśli nie to trudno
Dziś naszą historię opowiem Wam ja - Marceli
Od naszego ostatniego spotkania wiele się u nas wydarzyło. Mama zaganiana - ma z nami pełne ręce roboty. Ciągle coś się dzieje. Ostatnio np. Staś wrócił ze szkoły bardzo smutny i markotny. Mówił coś mamie o jakiś chomikach. O tym, że je dzieci męczą, że nie karmią, że mają brudno... Słuchaliśmy tego wszystkiego z Frankiem bardzo zaciekawieni, choć nie wiele mogliśmy pojąć - no bo co to są właściwie te chomiki...? Następnego dnia mama wróciła do domu z małym pojemnikiem w ręku. W środku coś się ruszało. Male niby szczurki, ale bez ogonów... Mama nasypała do pojemnika świeżej ściółki, nalała do jednej miseczki wody, do drugiej wsypała garstkę naszej karmy i odstawiła pojemnik w zaciszne miejsce. Kiedy ze szkoły wrócił Staś bardzo się tymi małymi cosiami interesował. Trochę to mnie zezłościło, bo przedtem to z nami pierwszymi się witał gdy wchodził do kuchni...
Wieczorem długo rozmawiali: mama, tata i Staś. Mówili coś o warunkach, o tym, że tak nie można... aż nagle Staś wykrzyknął, że ma w skarbonce pieniądze od wujka i że chce aby za nie kupić chomikom klatkę... i tak się stało. Nazajutrz pojawiła się w naszej kuchni nowa, niewielka klatka i w niej zamieszkały chomiki. A my z Franiem zyskaliśmy nowych, jak się okazało całkiem sympatycznych i bardzo nieśmiałych sąsiadów (a w zasadzie to sąsiadki Kwiateczka i Dzwoneczka)
Tutaj mieszkają chomiki
A na dole my :-)
Mama ciągle biega z kimś z nas do weterynarza. Powiedziała, że jeszcze trochę to się tam wyprowadzi

(Mam nadzieję, że żartowała, bo ja jednak wolałbym tam nie zamieszkać - aaaafujjjj) Zresztą ja to mam chyba najmniejszy powód do przeprowadzki. Gorzej z Pieszczochem - królikiem i Franiem. O ci to by na pewno poszli na pierwszy ogień.
Pieszczochowi wyrósł wielgachny guz na policzku. Mówił, że bardzo go to bolało. Mama nazywa to świństwo ropniem i mówiła, że to przez to, że mu ząb krzywo rośnie. Ostatnio jak go do tego weta wzięli, to został tam na noc. Podobno dostał jakiś zastrzyk, po którym nic nie pamięta. A jak wrócił to guz był mniejszy, tylko on nie wie jak to się stało
Franiowi z kolei zaczęły wyrastać takie dziwne wypustki na uszach. Z początku mama obwiniała o to mnie. Mówiła, że za bardzo go podgryzam. Ale ja przecież z nim tak tylko dla zabawy - nic mu nie robiłem na prawdę...

Kiedy wypustek bylo całkiem sporo mama zabrała Frania do lekarza. (Ja pojechałem z nim dla towarzystwa, żeby się nie bał

) Pani wet pewna nie była - bo jak sama powiedziała na szczurkach się nie zna, ale podejrzewała świerzbowca (czy jakoś tak) dostaliśmy kropelki (ja też - profilaktycznie). Potem mama czytała jeszcze na forum, oglądała zdjęcia i rzeczywiście - wyglądało to podobnie. Podobno Franek przywlekl to świństwo ze sklepu w którym go kupili. Możliwe również, że jego brat Kuba (jest już za TM [*]) też to miał i dlatego umarł - był za mały aby walczyć z chorobą
No ale dość już o chorobach, bo czuję się jak nikomu nie wypominając stara babcia, że tylko o chorobach gadam. Miały być foty i są więc proszę...
Na pogaduchach u królików
Czasem zaglądamy do nich także z góry
Bardzo lubimy z Frankiem zapasy - a to podczas jednej z walk
A teraz będzie kilka fot gastronomicznych. Znaczy się my i jedzenie :-) Mamy taki sobie mały rytuał. Każdego wieczora, mama nakłada do malutkich miseczek jakieś smakowitości i nam daje. Czujemy się wtedy bardzo dumni, bo jemy prawie jak ludzie na talerzykach





Franio ze swoją miską chowa się w różne zakamarki. Powyżej był w rogu, przy ścianie, a teraz w swojej rurze...
Po jedzeniu oczywiście toaleta
I na koniec moje ulubione zdjęcie - my podczas gonitwy...
