Dziewczynki wygłaskane, wielce były zadowolone, bardzo dziękujemy za kciuki!
Fini względnie spokojnie przyjmuje konieczność smarowania gentamycyną, wie że zaraz "po" następują co najmniej dwie godziny głaskania i pieszczot, które uwielbia, tak więc dwa razy dziennie mamy rytuał dopieszczania słodkiej czekoladki, która jak tylko umie, stara się udostępnić ludzkim palcom jak najwięcej swego pulchnego ciałka.
Jest w miarę pogodna i ku naszej radości wciąż nie widać oznak bólu, nawet najmniejszego śladu porfiryny. Tylko chodzenie ma utrudnione, nauczyła się odchylać lewą tylnią łapkę w bok i tak jakoś sobie radzi. Nie podejmuje wędrówek po całym pokoju, ale przechodzi od domku do miseczek z jedzeniem i piciem, przechodzi na drugą stronę pokoju i układa się tam na legowisku pod meblami, które jest od jakiegoś czasu przygotowane na dużej plastikowej tacce dla Martini - gniazdowniczki.
Dla wygody na wszelki wypadek zawsze ma blisko przy domku malutkie naczyńka z jedzonkiem i piciem, gdyby nie była w formie pójść dalej, co jakiś też czas któreś z nas podsuwa jej picie i karmę pod wychylony z domku pyszczek, tak dla pewności, że nie głoduje i nie jest spragniona.
A niebieściaczek żwawy i dziarski jak zawsze, choć dziś nieco się zdenerwował krótkim karnym pobytem w klatce, za uporczywe maltretowanie listew przypodłogowych i od razu pojawiły mu się przy oczach porfirynki, doktor Tomasz miał widać rację uspokajając nas, że mała jest zdrowiutka a to tylko objawy stresu.
Dziś jej foteczki, tylko trzy:
  śpioszek pieszczoszek 
   przebudzamy się, choć z trudem
   - aaale o… scoo… chodzi..? 