W temacie cisza, u nas po staremu..
2 tygodnie w domu. I zapowiada się trzeci, może w piątek uda mi się iść do szkoły. Mam wrażenie, że w wieku 21 lat sypię się jak stara baba... Tu serce boli, tu nerwy puszczają, tu nerki bolą, tu w głowie tyle myśli, że nic, tylko się powiesić >.<
Byłam u lekarki. Ta wizyta to w ogóle jakaś kpina połączona z patologią.. Zadzwoniłam do niej, odebrała "doktorka", która jak się po chwili okazało, była jej sekretarką. Tłumaczę sytuację, mówię, że chcę się umówić jak najszybciej, żeby chociaż z p. doktor pogadać, żeby mi jakieś leki zapisała, cokolwiek, bo się zamęczę w tym domu. Kazała przyjść na następny dzień.
Godzina 10, ja czekam w poczekalni, olewana z góry na dół mimo, że innych pacjentów nie było. Doktorka w najlepsze biegała na trasie biuro - gabinet z filiżanką kawy. W końcu, kiedy wstałam już, żeby wyjść, łaskawie zaprosiła mnie do środka.
dr - pyta o nazwisko.
ja - Rutkowska.
dr - nie ma cię na liście.
ja - dzwoniłam wczoraj, chciałam porozmawiać - i tu mój wywód na temat tego, co jest nie tak, itd.
dr - ok, to jak mam Ci pomóc rozmową? - ze swoim chamskim uśmieszkiem
Po chwili rozmowy z podobnym tonie, wypisała mi leki i receptę na tabletki anty. Idę do apteki, wywalam ponad 200 zł... na inne tabletki, niż biorę zwykle. Dzwonię do doktorki, a ona, że trzeba było zwrócić uwagę na to, co pisała na receptach, kiedy byłam w gabinecie. Mówię do niej, że przecież ma moją kartę pacjenta i wie, co mi co pół roku wypisuje. Rzuciła mi słuchawkę.
Tak to wygląda, co pół roku zostawiam jej 120 zł, kiedy płacę, zawsze jest miła, ale kiedy ktoś męczy się w domu na tyle, że nie jest w stanie chodzić, zlewają Cię z góry na dół i jeszcze później problem z niespodziewaną zmianą leków. To była moja ostatnia wizyta u niej.
Teraz może trochę przyjemniej... Moje szczurki to najukochańsze, a zarazem najbardziej pozytywnie rąbnięte zwierzaki, jakie znam. Zrobiły się podejrzanie miłe i miziaste. Pchają się jedna przez drugą na kolana. Ale rozgryzłam je

Podsłyszały remont klatki i teraz są kochane "na wszelki wypadek, żeby się nie rozmyśliła". I co wieczór: "Popatrz, jakie jesteśmy grzeczne. No, to gdzie te nowe bajery do hotelu?"

Zrobiliśmy ostatnio z tż grilla. Szczury jak zawsze, wypuszczone w kuchni, każdy poinstruowany, żeby zamykać za sobą wszystkie drzwi. No i pech chciał, któryś pajac wychodząc nie domknął ich. Wpadam do kuchni - podejrzana cisza. Zaglądam do klatki - pusto. Zaglądam do szafki - pusto. Pokój obok, szafy, drugi pokój, wszędzie pusto. Wydarłam się na wszystkich, koniec imprezy, szukamy urwisów. Musicie sobie spróbować wyobrazić bandę 8-miu osób, cmokających, gwiżdżących, stukających, i każdy z laską kiełbasy w ręku

No komedia... A szczurów nie ma. Siadam na środku kuchni, płaczę, krzyczę się na każdego z osobna, wszyscy smutni, zaległa cisza... A nagle, do kuchni wbijają dwa szczury, z papierem toaletowym w pyszczkach, a za nimi sięgnie się i rozwija cała rolka. Zatrzymały się w wejściu, popatrzyły na nas... I strzała z tym papierem za klatkę! Kamień spadł mi z serca.
Zostawiliśmy je w spokoju, wyszliśmy na zewnątrz. Kiedy wszyscy rozeszli się do domów, wchodzę do kuchni, a ta nie do poznania. Srajtaśma wszędzie - na klatce, na kwiatkach, na całej podłodze, na kredensie... A szczury szczęśliwe przybiegają do mnie z minami "patrz! patrz, jak ślicznie!". Małe diabełki

Wiem, jestem nieodpowiedzialną, głupią krową.
Juna urosła, odkąd przyjechała do nas od Rajuny. Jest małym kochanym urwisem, wszyscy ją od razu pokochali. Ma niesamowity wpływ na każdego, złamała nawet bojaźliwość Mikami, która nigdy do nikogo obcego nie podchodziła na odległość mniejszą, niż 5m. Bardzo rzadko, ale jednak kicha. Sypię im do miseczki z wodą vibowit, ale nie pomaga. Pojechałam z nią do weta, powiedział, że szczur to okaz zdrowia, nic nie rzęzi, nie piszczy w płuckach. Serduszko zdrowe. Zasugerował, że taki widocznie jej urok. Być może, ale wolę dmuchać na zimne. Nauczył mnie, jak najlepiej osłuchiwać szczura, kupiłam już stetoskop. I cieszę się nim jak dziecko lalką

Biegam od psa do szczurów, od gara z zupą do gitary i nasłuchuję

Wymacałam już wszystkich w domu i chciałam poszerzyć horyzonty, ale tż mi dosadnie wytłumaczył, że jeżeli będę macać ludzi na ulicy, zamkną mnie w psychiatryku
I tak się u nas powoli życie toczy, panny śpią, ja sprzątam każdy paproszek, który znajdę, bo chałupa po 2-ch tygodniach błyszczy. A w międzyczasie, rozglądam się za agutkowym kastracikiem
