I nadszedł ten bardzo dla mnie smutny dzień...Piątek 13-go lipca...
Właściwie trwało to kilka dni, w trakcie których musiałam się pogodzić z utratą mojej kochanej szczurki... Nagle zaczęło ją przechylać na prawą stronę, powłóczyła tylnymi łapkami, była osowiała, nie chciała opuszczać klatki, przestała pić i jeść... 3 wizyty u weterynarza (w tym u p. Ewy w Klinice na Białostoczku, która jest specjalistką od małych zwierząt) tylko utwierdziły mnie w decyzji, że nie ma sensu ciągnąć cierpień Myśki... Nie dała rady już się umyć (choć po zastrzyku ze sterydów miała troszkę więcej sił przez dzień i nawet obiema łapkami myła uszka i próbowała przekręcić się, by dosięgnąć tylną część futerka...). P. Ewa wykryła u niej nowotwór jelita, nagle też w ciągu 2 dni przy jednym z sutków zrobił się duży guz... Po prostu wszystko na raz... Biedna...
Niesamowite, ile można się napłakać z powodu zwierzaka... Do tej pory, jak o niej pomyślę, to się bardzo wzruszam i muszę uważać, żeby totalnie się nie rozkleić... Może tak jest dlatego, że był to mój pierwszy, wytęskniony szczurek...
