George
Moderator: Junior Moderator
George
Napisałam już całą historię, niedługo po odejściu mojego Robaczka.. ale zapomniałam przegrać na dyskietkę i teraz trzeba przechodzić znowu to wszystko od nowa, ale wolę to niż pozwolić, żeby George tak po prostu przestał istnieć, beż żadnej adnotacji, tak nie można.
George, Dziunia, Dziu. Zabrany jako kilkugodzinny osesek, wychowany "na piersi" Marcina. Poznałam Go, gdy był jeszcze widocznie szaro-biały, miał niespełna cztery miesiące. Był przewspaniałym szczurem, nigdy w stosunku do mnie ani innych szczurów nie wykazywał żadnej agresji, wspaniały opiekun i przewodnik stada. Tak, szczur dominujący, nie pytajcie jakim cudem bo też chciałabym to wiedzieć. Przez sporą ilość czasu zastanawialiśmy się jak to możliwe, żeby największy ciapciak z wszystkich szczurów był dominantem? Potrafił zamknąć się sam w szufladzie, gdy zaklinował się między komodą a ścianą - potrafił tak tkwić kilka godzin nie próbując się wydostać, nie wydając siebie żadnego dźwięku. Dziu był szczurem, którego należało szukać, jeśli nie było go słychać przez conajmniej 10 minut.
Generalnie dawał ze sobą zrobić wszystko, jak wszedł komuś pod nogi i niechcąco nadepnęło się mu na ogon - przepraszał, że żyje. Łasił się, lizał itp. Najpiękniejsze u Georga było to, że był bardzo wdzięcznym szczurem. Obce mu były strach i indywidualizm. Nie lubił jednego - wkładania do wody, natomiast spryskiwacz, którego używaliśmy do wyperswadowania mu pewnych posunięć - pokochał jak najlepszą zabawę.
Ostatnie tygodnie George spędził w klatce przykrytej ręcznikiem, przy kaloryferze. Ostatnie dni spędził na poduszce elektrycznej w fotelu obok, ani chwilę nie będąc sam. Począwszy od 23 grudnia - było coraz gorzej, trzeba było utrzymywać mu sztucznie temperaturę i poić łyżeczką. Jadł jeszcze i mył się trochę. Bąbel był kiedyś w jeszcze gorszym stanie więc pomyślałam, żeby dać mu trochę szans ale kiedy 24 przestał chodzić a zaczął przewracać się na bok - zadecydowałam o uśpieniu. Jak na złość żadne lecznice nie były czynne, nawet te pseudo "całodobowe". Musiałam czekać. Karmiłam, poiłam, dogadzałam, dogrzewałam... ciągle dostawał Enrofloksacynę ale było coraz gorzej. Cały 25 grudzień oddychał pyszczkiem, wyraźnie się dusząc. A ja nie mogłam zrobić kompletnie nic. 2-3 razy w ciągu tego dnia miał skurcze, wykręcało go o 180 stopni, nie robił już kupek, nie trzymał moczu... wiadomo co to oznacza u zwierząt. W niedzielę miała być czynna klinika od 9 do 12 - nie wiem nawet kto tam przyjmuje, Nie spałam prawie wcale, o 9 wyjęłam Georgea z klatki i położyłam na moją polarową koszulę nocną, otuliłam i poszłam do taty prosząc by wstał i zawiózł nas na uśpienie. Wstał, powiedział, że zaraz przyniesie mi słuchawkę (chciałam się najpierw dowiedzieć o metodach usypiania stosowanych przez tego Pana). Podeszłam do łóżka, znów skurcz, bardzo silny, rzucał się jak ryba bez wody... a ja stałam, próbowałam utrzymać, ręce się trzęsły. W końcu przestał się rzucać, położyłam maluszka znów na koszuli i chwyciłam za łapkę, drugą ręką głaskałam i jednocześnie tuliłam do siebie. Pojawił się strasznie nachalny obraz... jak stoję na drodze a przede mną bryka George, bawi się tak jak tamtego dnia, w którym Go poznałam... młody, pełen życia, rwie przed siebie. Doszliśmy do mostu, niewielki drewniany, było ciepło i lekko wilgotno. On wszedł na mostek a ja stanęłam jakby mi ktoś zablokował możliwość ruchu. On szedł powoli, oglądając się za siebie. Czułam, że będzie mu tam dobrze. Ostatni wdech, spokojny, bez bólu. Kilka dni modliłam się o taką spokojną śmierć... Przyszedł tato z słucxhawką, poprosiłam o jakąś ciepłą szmatkę, po chwili wrócił z przepołowioną własną koszulą flanelową. Ostatni raz pogłaskałam i zawinęłam.
Leży teraz pod Orzechem, podobnie jak Stinky. Jest mi bardzo przykro, w lutym 2005 skończyłby 2 lata...
George, Dziunia, Dziu. Zabrany jako kilkugodzinny osesek, wychowany "na piersi" Marcina. Poznałam Go, gdy był jeszcze widocznie szaro-biały, miał niespełna cztery miesiące. Był przewspaniałym szczurem, nigdy w stosunku do mnie ani innych szczurów nie wykazywał żadnej agresji, wspaniały opiekun i przewodnik stada. Tak, szczur dominujący, nie pytajcie jakim cudem bo też chciałabym to wiedzieć. Przez sporą ilość czasu zastanawialiśmy się jak to możliwe, żeby największy ciapciak z wszystkich szczurów był dominantem? Potrafił zamknąć się sam w szufladzie, gdy zaklinował się między komodą a ścianą - potrafił tak tkwić kilka godzin nie próbując się wydostać, nie wydając siebie żadnego dźwięku. Dziu był szczurem, którego należało szukać, jeśli nie było go słychać przez conajmniej 10 minut.
Generalnie dawał ze sobą zrobić wszystko, jak wszedł komuś pod nogi i niechcąco nadepnęło się mu na ogon - przepraszał, że żyje. Łasił się, lizał itp. Najpiękniejsze u Georga było to, że był bardzo wdzięcznym szczurem. Obce mu były strach i indywidualizm. Nie lubił jednego - wkładania do wody, natomiast spryskiwacz, którego używaliśmy do wyperswadowania mu pewnych posunięć - pokochał jak najlepszą zabawę.
Ostatnie tygodnie George spędził w klatce przykrytej ręcznikiem, przy kaloryferze. Ostatnie dni spędził na poduszce elektrycznej w fotelu obok, ani chwilę nie będąc sam. Począwszy od 23 grudnia - było coraz gorzej, trzeba było utrzymywać mu sztucznie temperaturę i poić łyżeczką. Jadł jeszcze i mył się trochę. Bąbel był kiedyś w jeszcze gorszym stanie więc pomyślałam, żeby dać mu trochę szans ale kiedy 24 przestał chodzić a zaczął przewracać się na bok - zadecydowałam o uśpieniu. Jak na złość żadne lecznice nie były czynne, nawet te pseudo "całodobowe". Musiałam czekać. Karmiłam, poiłam, dogadzałam, dogrzewałam... ciągle dostawał Enrofloksacynę ale było coraz gorzej. Cały 25 grudzień oddychał pyszczkiem, wyraźnie się dusząc. A ja nie mogłam zrobić kompletnie nic. 2-3 razy w ciągu tego dnia miał skurcze, wykręcało go o 180 stopni, nie robił już kupek, nie trzymał moczu... wiadomo co to oznacza u zwierząt. W niedzielę miała być czynna klinika od 9 do 12 - nie wiem nawet kto tam przyjmuje, Nie spałam prawie wcale, o 9 wyjęłam Georgea z klatki i położyłam na moją polarową koszulę nocną, otuliłam i poszłam do taty prosząc by wstał i zawiózł nas na uśpienie. Wstał, powiedział, że zaraz przyniesie mi słuchawkę (chciałam się najpierw dowiedzieć o metodach usypiania stosowanych przez tego Pana). Podeszłam do łóżka, znów skurcz, bardzo silny, rzucał się jak ryba bez wody... a ja stałam, próbowałam utrzymać, ręce się trzęsły. W końcu przestał się rzucać, położyłam maluszka znów na koszuli i chwyciłam za łapkę, drugą ręką głaskałam i jednocześnie tuliłam do siebie. Pojawił się strasznie nachalny obraz... jak stoję na drodze a przede mną bryka George, bawi się tak jak tamtego dnia, w którym Go poznałam... młody, pełen życia, rwie przed siebie. Doszliśmy do mostu, niewielki drewniany, było ciepło i lekko wilgotno. On wszedł na mostek a ja stanęłam jakby mi ktoś zablokował możliwość ruchu. On szedł powoli, oglądając się za siebie. Czułam, że będzie mu tam dobrze. Ostatni wdech, spokojny, bez bólu. Kilka dni modliłam się o taką spokojną śmierć... Przyszedł tato z słucxhawką, poprosiłam o jakąś ciepłą szmatkę, po chwili wrócił z przepołowioną własną koszulą flanelową. Ostatni raz pogłaskałam i zawinęłam.
Leży teraz pod Orzechem, podobnie jak Stinky. Jest mi bardzo przykro, w lutym 2005 skończyłby 2 lata...
¡oɹƃǝןן∀ ɐu ʎɹnʇɐıʍɐןʞ ǝıdnʞ ǝıu ʎpƃıu znſ
George
Aniu...
Mozemy swoje Ukochane ogonki odprowadzic jedynie do skraju Teczowego Mostka, dalej musza juz pojsc same...O tych kilka bolesnych krokow przed nami...Tak, jest mu tak dobrze...Spotkacie sie...Boli... 




nan&s-ka: Lunek, Twiggy i Ukochana Gini za Teczowym Mostkiem...
-
- Posty: 1868
- Rejestracja: pn sie 30, 2004 9:40 pm
- Kontakt:
George
:sad:
brak mi slow...............................................
brak mi slow...............................................
['] Kubuś ['] Groszek ['] Gucio ['] Pan Przytulak
George
Przykro mi 

W sprawach jakichkolwiek (transport, pytania itd) proszę WYŁĄCZNIE o kontakt meilowy - ratteria[małpka]gmail.com
RATTERIA.W.INTERIA.PL
RATTERIA.W.INTERIA.PL