Tamten pierwszy krwawy strzępek to jednak była jakaś tkanka niestety, wygląda na to, że Dżumka mogła stracić kawałek policzka lub którejś wargi od wewnątrz, stąd pewnie takie krwawienie...

Wczoraj chyba też trochę gorączkowała o albo za mocno ją otuliłam w transporterze, była mocno ciepła, pyszczek opuchnięty. Badanie pod wziewką pozwoliłoby pewnie dostrzec, gdzie jest ranka i co ją spowodowało, ale wziewka akurat wysiadła, a stan zapalny i podwyższona temperatura wymagały reakcji. Dostała antybiotyk w zastrzyku, dalej będzie już dopyszcznie; przewidująco już wcześniej zaczęłam podawać Lakcid - niestety nie można dać jej teraz Bio - lapisu, bo kwaskowaty, sprawiłby jej ból.

Po karmieniu przepłukuję jej pysio rumiankiem i szałwią, potem delikatnie trochę Octeniseptu.
Na pewno nie siekacze ją zraniły, bo dopiero co podcięte; nie bardzo wiem jak to jest z trzonowcami, skłonna jestem wierzyć dr med. wet. z kliniki szczękowej i dentystycznej małych zwierząt, piszącemu, że szczurom trzonowce nie rosną, ale inne opisywane tam tragedie napawają mnie strachem i smutkiem, bo zgodność objawów jest duża, a uraz żuchwy nie zostawia u szczurków szans na pomoc chirurgiczną czy ortopedyczną.
Ale i tak będę szukać rady i ratunku – Tahti, dzięki za namiary.
Jeden z gruczolaków Czarnulki ma już rozmiar prawie do cięcia...
Dziś Czarnulek przyszwendał się do moich stóp, kiedy piłam kawę, został wzięty na kolanka i zaczął uskuteczniać żebraninę - ale nie wiem jak to jest z kawką po wylewach... Szczura pojadła przy mnie twardego biszkopta, całkiem sprytnie trzymając go lewą rączką i dzielnie obejmując paluszkami prawej. Sporo chodziła , nie sprintem co prawda, lecz bez większych zachwiań równowagi, a nawet w prawdziwie ładnej stójce usiłowała wspiąć się z podłogi do nas na wersalkę.

Pięknie jadła dziś kartofelka z kurczaczkiem i warzywkami, jabłuszko i marchewkę. Mniej piękne było to, że opróżniła nie tylko to, co zostawiliśmy dla niej, ale także zajęła się energicznie zawartością miseczek siostrzyczki. Za to leki jadła tak uroczo, że mnie rozczuliła i usłyszała parę miłych słówek
Młodszy duecik pobił się dziś szkaradnie przy papce mieszanej z jarzyn z mięskiem i kluseczkami: niebieściak szczodrze rozdawał wsteczne i trzaskał koleżankę z liścia to z lewej, to znów z prawej.

Od dwóch dni Martinka doprowadza mnie do szału odbudowującą się na nowo stertą papierowych skrawków; zabrałam w niedostępne miejsce kartony, a wierzch pufy zawalonej znowuż całą masą karmy oczyściłam z zachomikowanych zapasów i wrzuciłam wszystko do wspólnej michy. Efektem wspomnianej akcji dywersyjnej jest niebieski foch – Martini nie przybiegła już dwa razy po pieszczotki, a wzięta na ręce lub kolana pofukuje na mnie i obróciwszy się na plecki odpycha się od mojej twarzy wszystkimi łapkami, a ma ich ze czterdzieści.

Ale przed nocą prawdopobnie się to zmieni, bo zazwyczaj zostaje coś z pyszności szykowanych dla naszej chorutki
Powtórzyłam dziewuszkom, żeby się starały bo mają Wasze kciuki
A młodsze serdecznie wycałowałam
