Witajcie, witajcie...
Dokładnie tak jak napisała Ammy - miłość od pierwszego wejrzenia :-)
A zaczęło się tak:
Dzisiejszej nocy spać prawdę powiedziawszy nie mogłem. Tuptałem nerwowo nie mogąc sobie znaleźć miejsca. Trochę to zdenerwowało uszatych, ale kiedy wytłumaczyłem jak i co okazali wyrozumiałość. Wstałem wcześnie rano i zacząłem czyścić sobie futerko. Wszystko musiało być na tip-top. Tata nakarmił mnie jak zawsze i krzątał się po domu. Nic w jego zachowaniu nie wskazywało, że ma się coś ważnego wydarzyć. Ale ja wiedziałem, wiedziałem bo mi wczoraj Staś powiedział.
Ok. 12 zadzwonił telefon. Tata podniósł się z kanapy, wziął kilka rzeczy i wyszedł z domu. Wiedziałem, że to już, że to teraz, że tata wyszedł odebrać z pociągu mamę, Stasia i mojego Marcla...
15 min. później wszyscy byli już w domu. Staś z zapałem taszczył w rękach jakieś pudełko. Czy tam był on? Czy w tym pudełku jechał mój Marcel?
Tak!
Gdy wieko pudełko się uchyliło moim oczom ukazał się czarny, włochaty pyszczek - zupełnie taki jak mój, tylko większy. Pyszczek wysunął się nieco bardziej, rozejrzał się dookoła, przeciągnął się i ziewnął.
- Mogli by coś zrobić z tymi pociągami, strasznie trzęsą - mruknął pod nosem...
Staś postawił Marcelego ostrożnie na kanapie, a mama przeniosła i postawiła obok mnie. Byłem na początku nieco speszony i onieśmielony jego wielkością, dostojeństwem i powagą, zupełnie nie wiedziałem co powiedzieć. I wtedy on podszedł do mnie, polizał mnie przyjaźnie po łebku i powiedział z uśmiechem:
- Mały nie domyłeś się za uszami.
Wiedziałem już, że to jest to. Mój przyjaciel. Kumpel na dobre i złe. Byłem szczęśliwy. Biegałem jak oszalały po kanapie.
- Mały zwolnij odezwał się nagle spokojny głos zza poduszki. Nie szalej tak. Wyluzuj. Jutro się poganiamy. Dzisiaj mi łeb pęka po tej całej podróży....
W czasie kiedy mama i Staś zajmowali się nami. Tata coś majstrował przy klatce, którą mama również dziś przywiozła. Zaaferowany Marcelim zupełnie o tym zapomniałem, aż tu nagle...
- Chłopaki czas się wprowadzić na pokoje - zawołał tata. Po czym przeniósł nas kolejno do sporo większej od mojego poprzedniego lokum klatki, która od dzisiaj miała być naszym domem.
Teraz to dopiero zaczęła się zabawa. Wąchaliśmy katy, penetrowaliśmy zakamarki. Byłem w siódmym niebie. Mógłbym tak biegać i szaleć cały dzień. Gdyby nie Marcel, który przypomniał o pewnej bardzo ważnej sprawie.
- Eeee ludziska, misek nam nie postawiliście, a ja zgłodniałem po podróży...
I dalej wychodzić z klatki w poszukiwaniu czegoś smacznego...
Marcel to bardzo spokojny i zrównoważony szczur. Dwa razy pomyśli zanim coś zrobi. Spokojnie obadał wszytki katy w klatce, wszedł do każdej dziury. Próbował ułożyć się w moim domku, ale szybko zrezygnował - było mu za ciasno. Ostatecznie zadecydował, że ja mogę dalej mieszkać w domku - jeśli tego chcę, a on będzie spał w koszyku. Tak będzie nam obu wygodniej.
No ale ja mogę się oczywiście do niego przytulać - jeśli tego chcę.
Kiedy już Marcel się zadomowił. Poszedłem do niego, aby się o nim coś więcej dowiedzieć, byłem bardzo ciekawy jego opowieści:
Marcel opowiedział mi o swoim poprzednim domu, opiekunach, szczurzych kolegach. Spędziliśmy bardzo miłe popołudnie.
A teraz ciiiiii Marceli śpi. Zmęczył się biedaczek tą całą przeprowadzką
