Pod koniec miesiąca w "niewytłumaczalny" sposób znalazłam się w sklepie zoologicznym w którym właścicielka miała prawie roczną samiczkę którą chciała oddać w "dobre ręce" na samym wstępie zostałam uświadomiona że może mnie ugryźć bo bywa wredna i nie lubi obcych, ale słodkie dziewczę obwąchało mnie no i się zakochałam... z tego co się dowiedziałam to maleństwo jeszcze w czasach kluskowatych zostało odtrącone przez matkę no i mamusia odgryzła jej pół przedniej łapki co mi specjalnie nie przeszkadzało bo już byłam zakochana po uszy

Żyłyśmy sobie spokojnie przez prawie rok po tym pojawił się guz zaczął rosnąć ale jakoś nie czułam tego żeby robić operację, nie wiem jak to wyjaśnić ale wiedziałam że jej nie przeżyje. Po jakimś czasie zdecydowałam się na operację umówiony termin wet podobno dobry no ale w dniu operacji stwierdził że jednak guz jest za blisko cewki moczowej no i odradza, więc operacja się nie odbyła.
Były dni lepsze i gorsze czasami zdawała się mówić pomóż mi stąd odejść a następnego dnia widziałam tę chęć przezwyciężenia wszystkiego żeby żyć.
Przez ostatnie dni już prawie się nie poruszała na brzuszku zaczęły się robić ranki więc postanowiłam pomóc jej odejść bo nie było szans na poprawę.
W piątek wieczorem po przyjściu z pracy (chciałam już rano) ale wiedziałam że nie dam rady sama, zapakowałam ją do transpoterka i pojechałyśmy do weta wiedziałam że to już ten czas... Weterynarz bardzo miły bardzo delikatnie dał pierwszy zastrzyk domięśniowy (ostrzegał żeby przytrzymać ją na stole bo może ugryźć ale nie pozwoliłam na to - trzymałam ją cały czas na rękach była taka spokojna) spokojnie zasnęła nie dałam jej nawet położyć na stole kiedy dawał drugi zastrzyk cały czas ją głaskałam do momenyu aż jej małe serduszko przestało bić zaraz po tym oswróciłam się i wyszłam osunęłam się na ławkę przed lecznicą i nie miałam siły się podnieść cały czas wyglądała jakby spała nie mogłam przestać jej głaskać a do transporterka włożyłam ją dopiero przy samochodzie.
Cały czas od momentu wejścia do domu po nią aż do wizyty w lecznicy wyłam straszliwie a w momencie gdy maleńkie serduszko przestało bić poczułam spokój i wiedziałam że jest już wszystko dobrze... że jest w miejscu gdzie nie ma chorób, bólu ani nic podobnego.
Kochanie, jesteś moim słoneczkiem wraz z odejściem zabrałaś mi wielki kawał serca zawsze motywowała mnie do działania twoja chęć przezwyciężania wszelkich trudności i to że zawsze ci się udawało nic nie było dla ciebie niemożliwe pomimo ograniczeń fizycznych.
Maxi Maxik